środa, 29 stycznia 2014

Jeden gest. Jedno uczucie.

Kiedy weszła do przedpokoju, od razu przejrzała się w lusterku, by zobaczyć, czy wygląda należycie. Rodzice na pewno nie uwierzyliby jej, gdyby powiedziała, że nic się nie stało, podczas gdy jej ciuchy były lekko pobrudzone, a na twarzy i ramionach miała malutkie zadrapania. Niby nic, ale w końcu była na spotkaniu z przyjaciółmi, więc raczej nie powinna wracać w takim stanie.
Państwo Grangerowie siedzieli w przytulnym saloniku oglądając telewizję i pijąc herbatę, której cudowny aromat unosił się w powietrzu. Powitała ich i poszła do kuchni połączonej z salonem, by napić się filiżanki herbaty, kiedy usłyszała głos swojego ojca.
- Draco czeka na ciebie na górze.
Ledwo co nie wypuściła filiżaneczki z zestawu mamy do herbaty, kiedy usłyszała to imię. Wzdrygnęła się w duchu. Przecież miała się dzisiaj spotkać z Draconem, a tymczasem uganiała się za nieznajomym mężczyzną i robiła wszystko, by pokazał jej swoje oblicze skrywane pod czarnym kapturem. Draco nie będzie zachwycony. Jaka ona czasami potrafi być nierozumna.
- Dlaczego nie chciał zaczekać z wami? – zdziwiła się.
Matka Hermiony uśmiechnęła się czule i odpowiedziała.
- Poszedł na górę, by posiedzieć ze Scarlett. Wyglądają ze sobą naprawdę cudownie, a ten Draco to idealny zięć dla mnie… - mruknęła patrząc znacząco na córkę, a Hermiona wiedziała już, co kombinuje.
- Oczywiście, mamo – odpowiedziała przelotnie z lekką ironią w głosie i wdrapała się po schodach na górę. Cichutko uchyliła drzwi do sypialni Scarlett, ale zobaczyła tylko malutką kruszynkę śpiącą słodko w miękkiej pościeli. Czyżby Dracona już nie było?
            Skierowała swoje kroki do sypialni i zauważyła Dracona Malfoya, który siedział na kanapie z mnóstwem kolorowych poduszek. Przeglądał jakąś książkę, której okładki nie potrafiła sobie zbytnio przypomnieć, co ją troszkę zdziwiło. Kiedy weszła do środka, Draco uniósł głowę i odrzucił na bok książkę. Oparł się wygodnie i patrzył na nią oczekująco. Hermiona czuła się trochę tak, jakby miał ją zaraz strzelić piorun. Oczy Malfoya przewiercały ja na wylot, a w szarych tęczówkach szalała burza. Milczał, więc uznała, że sama musi rozpocząć jakoś tą rozmowę.
- Wiem, że jesteś na mnie zły… - zaczęła powoli i usiadła na kanapie obok niego próbując ostrożnie dobierać słowa.
- Nie jestem zły, tylko trochę zawiedziony – odpowiedział nienaturalnie spokojnym głosem. Hermiona poczuła jak nogi zaczynają jej drżeć. Wolałaby jakby krzyczał, wypominał jej błędy, był wściekły, niż żeby mówił teraz do niej tak spokojnym głosem. Nie chciała go przecież zawieść. Zaczęła przeklinać się w duchu, że też zapomniała o ich dzisiejszym spotkaniu.
- Draco, przepraszam, ja… ja naprawdę nie chciałam, by to tak wyszło. – Hermiona poczuła jak słowa same wymykają jej się z ust. Draco westchnął i pokręcił głową.
- Dajmy już temu spokój. – mruknął, ale jego głos nadal był jakiś dziwnie spokojny. – Nie jest jeszcze tak późno, więc… - zaczął, ale ręka Hermiony nagle natrafiła na okładkę książki, która Malfoy czytał zanim weszła do pokoju. A raczej tylko myślała, że to jedna ze sztuk z jej małej biblioteczki, która tak naprawdę miała na sobie sporo zaklęć i mieściła dziesiątki książek. W rzeczywistości był to… album ze zdjęciami.
- Przeglądałeś moje prywatne zdjęcia? – przerwała mu, czując jak rumienią jej się policzki. Nie tylko miała albumu rodzinne, gdzie były zdjęcia z różnych przyjęć, okazji czy wakacji, ale także swoje prywatne, gdzie zamieszczała fotografie z przyjaciółmi z mugolskiego świata, te ruchome z Hogwartu, a także swoje osobiste zdjęcia.
- Nie mogłem się powstrzymać – skomentował Draco i uśmiechnął się zadowolony w jej stronę. – Ile miałaś lat?
- W tym albumie mam zdjęcia, kiedy miałam prawie 16 lat. – mruknęła ciągle zła, że widział te fotografie, które były tylko dla niej.
- Powinni zakazać chodzenia w tych szerokich szatach w Hogwarcie. Ukrywają dosłownie wszystko, co najlepsze w figurze – skomentował Draco i przeglądał powoli jej zdjęcia. – Gdybym wiedział, że tak wyglądałaś już na piątym roku, to…
- Dość tego, oddawaj mi ten album – warknęła Hermiona i wyciągnęła rękę, by odzyskać swoją własność, ale Draco tylko odsunął się od niej na kanapie, więc dziewczyna zmuszona była ponownie się do niego przysunąć. Westchnęła ciężko. – Nie baw się, Draco, tylko mi to oddaj.
- Ale z ciebie egoistka – prychnął. – Trzymasz te cuda tylko dla siebie, a chyba mnie też się coś należy, prawda? – spytał i nie czekając na odpowiedź przeglądał zdjęcia dalej. Hermiona usiadła obok niego ze zrezygnowaną miną gotowa na to, by jak najszybciej odebrać mu swoje zdjęcia.
            Nagle Draco dotarł do zdjęcia, gdzie aż jęknęła z załamania. Draco natomiast uśmiechnął się wrednie i jeszcze uważniej zaczął przeglądać.




- Nawet na zdjęciach wyglądasz jak kujonka – skomentował, za co uderzyła go lekko w ramię, a ten się zaśmiał. – Hermiono, skąd ty miałaś tyle książek? – zdziwił się. Niektóre wydawały mu się znajome, ale większość widział po raz pierwszy na oczy.
- To są moje dodatkowe książki do nauki – powiedziała cicho, a blondyn zrobił wielkie oczy. Nie skomentował tego, za co w duszy mu podziękowała.
- To jest lepsze – zagwizdał. – Seksowna z ciebie piętnastolatka była, Hermiono – zaśmiał się, za co dostał poduszką w głowę.



- Skomentuj jeszcze raz, a cię zabije – ostrzegła i po chwili szybkim ruchem wyrwała mu album ze zdjęciami i zerwała się z kanapy. Włożyła kolorową książeczkę do biblioteczki. Oparła się o parapet i spojrzała na Dracona, który sztyletował ją wzrokiem.
- To naprawdę było ciekawe zajęcie – oznajmił, a Hermiona wywróciła oczyma.
- Znajdzie się jakieś inne zajęcie, ciekawsze – odrzekła i wyjrzała przez okno, za którym rozprzestrzeniał się widok jej ogrodu. Był cudowny, uwielbiała go.
- W sumie, to już się znalazło. – odpowiedział Draco i wstał z kanapy, a następnie podszedł do niej i pociągnął ją za rękę.
            Zeszli na dół po schodach i stanęli w progu drzwi do salonu, gdzie jej rodzice kończyli właśnie pić herbatę.
- Pani Granger, panie Granger – zaczął Draco, ale Jean wtrąciła z uśmiechem.
- Możesz mi mówić „mamo”, kochany.
- MAMO! – fuknęła Hermiona nie kryjąc zażenowania i niedowierzania jej słowom. Przecież Draco nie był jej mężem. Nie był nawet jej chłopakiem, a jej własna matka właśnie zrobiła jej taki obciach przy Ślizgonie. Och, Merlinie, za co.
- Dobrze, mamo, panie Granger, Scarlett śpi na górze, a ja porywam Hermionę na parę godzin. Nic jej się nie stanie, obiecuję – odpowiedział Draco i wypiął dumnie pierś. Mrugnął rozbawiony do Hermiony, która była czerwona na twarzy z zażenowania.
- W porządku – odpowiedziała Jean Granger. – Będę pilnować Scarlett, jest taka słodka.
- Chodźmy stąd, bo zaraz nie wytrzymam – szepnęła Hermiona i po chwili razem z Draconem wyszli na dwór.
           
            Chodzili sobie po parku, który był całkowicie pusty. Latarnie rzucały pomarańczowe cienie i oświetlały ciemne dróżki. Słychać było przyjemny szum liści, którymi poruszał wiatr. Niósł też on przyjemny zapach kwiatów rosnących w parku. Hermiona musiała przyznać, że było cudownie. Trzymali się z Draconem za ręce i rozmawiali na temat Astorii i jej dziwnej prośby.
- Myślę, że ona coś planuje i nie podoba mi się to – wypowiedziała swoje myśli brązowowłosa i zmarszczyła delikatnie brwi.
- Nie sądzę – odpowiedział całkowicie wyluzowany blondyn. – Zajmę się Carrowem i będzie po kłopocie.
- Nie, to nie może być takie łatwe – Hermiona miała złe przeczucia. – Astoria od lat szkolnych za tobą szalała, a teraz niby miałaby ci dać tak spokojnie odejść? Nie pasuje mi to do niej, bo to wredna jęd… - urwała w połowie słowa i spojrzała natychmiast na Dracona. – Przepraszam, nie powinnam tak o niej mówić. Bądź co bądź, to nadal twoja… - zawahała się i umilkła.
- Masz rację, to wredna jędza – skomentował to Draco, godny tego, że kobieta idąca obok niego nie dokończyła. – Nie masz się czym przejmować. Wszystko będzie dobrze.
- Och, oczywiście – odpowiedziała dość niemrawym głosem.
- Czemu dzisiaj się spóźniłaś na nasze spotkanie? – zapytał nagle Draco, a Hermiona cała się spięła. Mogłaby mu powiedzieć prawdę, ale jakoś… Śmierciożercy, Nokturn i ten tajemniczy kłamca… Nie chciała o tym mówić, dlatego powiedziała tylko:
- Zasiedziałam się z przyjaciółmi. Było naprawdę przyjemnie, wspominaliśmy stare czasy, przepraszam, że się spóźniłam… - skłamała i odwróciła wzrok, który utkwiła w lśniącym stawie.
- Przecież nie masz za co przepraszać, to zrozumiałe, że chciałaś posiedzieć z Łasicą, Wiewiórą i narzeczoną Łasicy – oznajmił. Hermiona mimowolnie zaśmiała się cicho.
            Usiedli na kamiennych schodkach, które schodziły prosto w ciemną toń jeziorka znajdującego się w parku. Srebrny księżyc przeglądał się w lustrzanej tafli i podziwiał swoje piękno. Wierzby płaczące pochylały swoje gałęzie, jakby kłaniały się przed piękną panią w srebrnej sukni. Dla Hermiony widok ten był wręcz magiczny. Gwiazdy mrugały do nich na niebie, wiatr szeleścił gałązkami wierzb, poruszał gładką dotąd taflę wody i niósł ze sobą kolejną porcję zapachu kwiatów.
            Hermiona zamknęła oczy i westchnęła z rozkoszą. Chwilę później coś większego wpadło do stawu, a ona otworzyła oczy. Mile się zdziwiła, gdy zobaczyła Dracona Malfoya z butelką wina w ręce. Poznała to wino. Uśmiechnęła się.
- Czy to nie to samo wino, które kupiliśmy podczas naszego Sylwestra w Paryżu? – wspomnienia wpłynęły natychmiast do jej głowy. Tamta noc była absolutnie cudowna. Idealna.
- Tak, to ostatnia butelka, do której się nie dobrałaś – odpowiedział Draco i podał jej wyczarowany kieliszek w połowie wypełniony czerwonym paryskim winem. Hermiona roześmiała się. Przypomniało jej się jak tańczyła na ulicach i jak leżeli z Draconem na plaży. Niezapomniane przeżycia.
- Co to właściwie za okazja? – zagadnęła Hermiona.
- Jest ich mnóstwo – odpowiedział Draco i stuknęli się kieliszkami.
- Wymienisz chociaż jedną? – Hermiona uznała, że wino jest wyśmienite. Jej brązowe oczy spoglądały na Dracona znad szklanych kieliszków.
- Choćby to, że wróciłaś do Londynu, że zaczynasz nowe życie.
- I za to, że w końcu może nam się ułożyć – dodała i posłała mu delikatny uśmiech. Draco patrzył na nią oczarowany. Jego szare oczy jak zwykle były dla niej zagadką, jedną wielką tajemnicą.
            Draco odłożył kieliszek, a Hermiona odgarnęła z twarzy parę kosmyków brązowych włosów. Dracona za każdym razem oszałamiało to, jak piękna potrafiła być. Owszem, była bardzo ładna, ale teraz wyglądała jak bogini. Wydawało mu się, że w jej brązowych oczach lśniły kawałki bursztynów, tak magnetyzująco piękne. Jej różowe usta wydawały się smakowite jak maliny. Brązowe, długie włosy powiewały na delikatnym wietrze. Za śmiechy jakie mu posyłała oddałby wszystko. Uwielbiał każdy jej pieg na twarzy. Dla niego była jedyna w swoim rodzaju. Czarująca, inteligentna i piękna.
Była jego ideałem.
- Kocham cię, Hermiono. Już zawsze będę cię kochał.
            Nie miał pojęcia, czemu to powiedział. Stało się to, czego tak bardzo się obawiał. Hermiona spuściła twarz, jej piękne oczy już na niego nie patrzyły. Nie widział jej twarzy, ale wiedział, że w jej głowie toczy się wojna, a myśli pędzą jak szalone. Draco miał ochotę przekląć cały świat. Nie powinien był jej tego mówić. Mieli zostać przyjaciółmi, o niczym więcej nie było mowy, ale on jak zwykle musiał wszystko spieprzyć.
- Zapomnij… - mruknął. – Przepraszam cię za to…
Odpowiedziała mu cisza. Chciał wstać, odejść stąd i dać jej czas na namyślenie, ale nie musiał, bo go zatrzymała. Hermiona podniosła głowę i powoli, bardzo powoli przysunęła się do Dracona. Kiedy jej to powiedział czuła się jak w niebie, ale coś ją zatrzymywało. Bała się, że znowu może im się coś nie udać i ponownie będą cierpieć.
- Ja ciebie również, Draco, ale mie chcę już więcej cierpieć z powodu miłości – wyszeptała. Draco złapał ją za rękę i splótł jej palce ze swoimi.
- Ja cię już nigdy więcej nie skrzywdzę.
Uwierzyła mu. Jeden gest, parę słów i była całkowicie jego. Ich twarze dzieliły centymetry. Hermiona zamknęła oczy i delikatnie dotknęła swoimi wargami usta Dracona. Powoli zaczęła go całować, a on z jeszcze większą czułością to odwzajemnił. Pogłębił pocałunek, a Hermionie wypadł kieliszek z dłoni, roztrzaskując się na milion kawałków na kamiennych schodach. Nie przejmowała się tym. Położyła jedną dłoń na chłodnym policzku Dracona. Całowali się powoli, z czułością i ogromną pasją, złączeni miłością i żadne z nich nie chciało tego zakończyć. Ich ciała były ze sobą coraz bliżej, a usta delikatnie współgrały ze sobą, jakby były do tego stworzone.
Jedna noc…
Jeden gest…
Jedno uczucie.
Wiedzieli już, że nie mogą bez siebie żyć, ponieważ „Jest taka miłość, która nie umiera, choć zakochani od siebie odejdą.”


            Nasunął kaptur na głowę, by ukryć w cieniu swoją twarz. Nie chciał już być nigdy więcej dostrzeżony na takiej ulicy. Ludzie znów by szeptali na temat jego rodziny. Ciężko pracował, by ich opinia wśród czarodziejów znów się poprawiła. Szybkim krokiem zagłębiał się w ciemne uliczki, gdzie co jakiś czas spotykał obłąkanych czarodziejów, lub kupców, gotowych sprzedać ci nielegalnie czarno magiczny przedmiot. W końcu dotarł do opuszczonego domu, który wyglądał tak, jakby mogło go zburzyć jedno lekkie uderzenie. Nikt nie ośmielał się do niego wejść, ale Draco bez strachu otworzył drzwi, które zaskrzypiały przeraźliwie. Oświetlał sobie schody za pomocą różdżki i zszedł na dół do piwnicy. Ściany były tutaj oślizgłe, a stopnie trzeszczały potwornie. Tajna, dawna kwatera śmierciożerców. To tutaj miał się spotkać z Carrowem i rozliczyć się z tym starym bestialskim sługą Czarnego Pana.
            Pociągnął za uchwyt na pochodni na końcu korytarza i pojawiły się przed nim drzwi w murze. Otworzył je i ściągnął z siebie kaptur. Przybrał na twarz obojętną maskę, ale zdziwił się, widząc w pomieszczeniu tylu śmierciożerców. Amycus Carrow siedział razem ze swoją siostrą Alecto na zjedzonej przez mole kanapie. Zaniepokoił go fakt, że Alecto jest na wolności. Będzie musiał poważnie porozmawiać z działem aurorów. Był tu także Travers, a w kącie stała jakaś kobieta. Miała nasunięty kaptur, który zasłaniał jej twarz.
- Widzę, że jesteś na czas, Malfoy – powiedział chrapliwym głosem Amycus i wstał z kanapy.
- Chciałem tylko z tobą porozmawiać – twarz Dracona nie wyrażała żadnych emocji. – Nie rozumiem jednak, po co ściągnąłeś tylu ludzi, skoro prosiłem o prywatne spotkanie.
Ku jego niezadowoleniu Amycus roześmiał się, ale w tym śmiechu nie było ani krzty rozbawienia.
- Och, wiem, o czym chciałeś ze mną pogadać, Malfoy. Zazdrosny o swoją panienkę, prawda? – uśmiechnął się wrednie, pokazując czarne zęby. Śmierciożercy bywali naprawdę paskudni.
- Nie twoja sprawa – warknął Draco.
- Tak się składa, Malfoy, że ja nie mam nic wspólnego z Astorią. Uknuliśmy jedynie plan, by cię tutaj zwabić, bo potrzebujemy twojej pomocy.
Draco zacisnął z gniewu szczękę, a jego żądza mordu wzmocniła się, kiedy kobieta stojąca w kącie zdjęła kaptur. Astoria uśmiechnęła się do niego zalotnie.
- Witaj, kochanie. – podeszła do niego, chcąc złapać jego dłoń, ale wyrwał ją z uścisku tej podłej kobiety. – Kogoś brakuje, Amycusie – odpowiedziała mocnym głosem. Usiadła na spróchniałym stole i wbiła ostry sztylet w blat. Ostrze bez problemu wbiło się prawie do połowy. – Miało być nas pięciu, a jak widzę jest czterech.
- Nie ma Teodora Notta – odpowiedziała wyniośle Alecto. – Tchórz nie pojawił się. Całkowicie wyparł się tego, kim był. Trzeba go odnaleźć i nauczyć posłuszeństwa.
- Nie, Alecto! – ryknął Amycus. – Nie chcemy zdrajców w swoich szeregach, zresztą Nott jest bardzo mądrym czarodziejem i mało kto chce z nim zadzierać.
- On używa mózgu podczas walki, a my chcemy tylko zadać jak najwięcej bólu i cierpienia, da się go jeszcze nawrócić – narzuciła swoje zdanie siostra.
- Powiedziałem nie – Amycus wydawał się być wytrącony z równowagi, więc Alecto już nic nie odpowiedziała.
Draco chciał stąd jak najszybciej wyjść. Nie miał zamiaru siedzieć w towarzystwie tych chorych, pochrzanionych psychicznie czarodziejów. On też się wyparł całkowicie swojego śmierciożerstwa. Nie zamierzał do tego wracać, ale niepokoiło go to, że ten margines społeczny ponownie się jednoczy.
- Czemu miałbym wam pomóc? – spytał chłodno, zaciskając palce na różdżce.
- Bo jesteś jednym z nas – odezwał się siedzący do tej pory cicho Travers. Draco miał ochotę zabić go na miejscu. Dwa słowa i ten mężczyzna leżałby martwy… Nie, musiał trzymać nerwy na wodzy. Nie potwierdził, ale też i nie zaprzeczył. Jego myśli przez sekundę błądziły przy Hermionie. Minęły trzy dni odkąd się ostatni raz widzieli. To był ten sam dzień, kiedy go pocałowała i kiedy wyznali sobie miłość. Otrząsnął się z przyjemnych wspomnień. Był w towarzystwie śmierciożerców. Musiał wyostrzyć wszystkie swoje zmysły.
- O co znów wam chodzi?
- Niektórzy z nas powstali i zgromadzili się w Nurmengardzie, gdzie na nowo próbujemy powstać – powiedział natychmiast Travers, ale Amycus mu przerwał.
- Nie tak szybko, Travers. – spojrzał z nienawiścią na Malfoya. – On może być teraz zdrajcą. Skąd wiesz, czy jak się więcej nie dowie, to nie poleci z tym do aurorów?
- Bo niby skąd wiedziałby o takich rzeczach? Od śmierciożerców. A sam nim był, a nawet jest, więc jego zaczną podejrzewać. – odpowiedziała Astoria i zrzuciła z siebie czarną pelerynę, prezentując się w przylegającym, czarnym stroju, który podkreślał jej idealną figurę.
Draco prychnął w duchu. Wiedział, czemu Astoria się tak wystroiła. Chciała ponownie zrobić na nim wrażenie, podniecić go swoją osobą i odzyskać. Czy ta kobieta nigdy nie da sobie spokoju?
Astoria zeskoczyła ze stołu i zawiesiła się na ramieniu Dracona.
- Nie mam zamiaru brać udziału w jakichś głupich planach, bo jesteście skończeni. Nic wam nie wyjdzie – odpowiedział Draco stanowczym głosem.
- Nie interesuje cię to, gdzie jest Potter? Mógłbyś się odegrać na swoim wrogu, robiąc mu jedną z największych krzywd – Amycus uśmiechnął się złośliwie. W jego głosie brzmiała zachęta. – Chcemy wykorzystać Pottera do pewnych celów. Wpadł w nasze sidła, bo o nas usłyszał, a teraz je…
- Dosyć tego! – krzyknęła Astoria i szybkim krokiem podeszła do Amycusa, a następnie szepnęła mu coś do ucha. W oczach Śmierciożercy błysnęły dziwne iskry.
- A więc zadajesz się ze szlamą Pottera? – zazgrzytał zębami. – Stajesz się takimi samymi zdrajcami krwi jak Weasleyowie…
- Jeszcze jedno słowo… - Draco wytrącony z równowagi wyciągnął różdżkę, celując jej koniec w Carrowa. Jego głos był przepełniony taką jadowitością i nienawiścią, jakiej dawno u siebie nie słyszał.
- Malfoyowie… - Amycus splunął jakby właśnie powiedział najgorsze przekleństwo. – Niby tacy wielcy słudzy Czarnego Pana, a w rzeczywistości najwięksi zdrajcy.
            Draco już miał rzucić zaklęciem w Carrowa, kiedy nagle wszyscy poczuli dym. Coś się paliło, a Draco miał niemiłe uczucie, że to właśnie rudera, w której teraz przebywali. Alecto natychmiast się teleportowała, a zaraz po niej Travers. Astoria posłała mu całusa.
- Zastanów się, kochanie! Kiedy tylko nam pomożesz, dam ci odejść!
- Masz tydzień na zastanowienie się. Albo jesteś jednym z nas i pomagasz nam, zjawiając się w Nurmengardzie, albo okazujesz się zdrajcą i poczujesz gorzki smak przegranej, kiedy uda nam się ponownie powstać. – odrzekł wyniośle Carrow i teleportował się razem z Astorią.

Kiedy Draco teleportował się na uliczkę Śmiertelnego Nokturnu zdał sobie sprawę, że dom rzeczywiście powoli się palił, a tuż przed nim stał nie kto inny jak Teodor Nott. Kaptur jego peleryny był zrzucony, więc od razu mógł dostrzec jego twarz. Wciąż był chudy, niezwykle wysoki, wyższy nawet od niego i tajemniczy. Kiedy dostrzegł Dracona uśmiechnął się, ale bardziej przypominało to Draconowi grymas bólu.
- Witaj przyjacielu – podszedł do Dracona i uścisnęli sobie ręce na znak powitania. – Spaliłem tę ruderę, bo wiedziałem, że są tam Śmierciożercy. Chcieli mnie ponownie zwerbować w swoje szeregi.
Na chwilę urwał i spojrzał na Dracona jakoś dziwnie. Malfoy od razu rozpoznał ten wzrok.
- Nie, nie przyłączyłem się do nich – zaprzeczył myślom Teodora i oboje ruszyli pustymi uliczkami Nokturnu, zakładając na głowę kaptury.
- Jestem w Londynie już prawie tydzień. Mówili ci, czego chcieli? – spytał cicho Nott, a Draco opowiedział mu wszystko od początku do końca.
- Zamierzasz się pojawić w Nurmengardzie za tydzień? – głos przyjaciela był niski i nieodgadniony.
Draco milczał. Sam nie wiedział, czy ma się stawić tam za tydzień i czuć się ponownie jak śmierciożerca, by wybadać sprawę, czy nie mieszać się w te wszystkie intrygi. Nie miał pojęcia, co będzie, gdy Ministerstwo ich nakryje, nie wiedział też, jakie będzie zdanie Hermiony. Zastanawiał się, czy jej o tym powiedzieć… Może ona by mu jakoś pomogła, ale nie chciał chyba jej przerażać perspektywą tego, że Śmierciożercy prawdopodobnie mają Pottera i chcą go do czegoś wykorzystać, by powstać. Gdyby się dowiedziała… Nie… ona natychmiast poszłaby ich szukać, by uratować przyjaciela, a to byłoby zbyt niebezpieczne.
- Chodzi o Hermionę? – Nott bezbłędnie odgadł jego myśli. Draco pokiwał głową. Teodor westchnął.
- Chyba mamy sporo spraw do obgadania, nie sądzisz? – odrzekł i obaj mężczyźni zniknęli z cichym pyknięciem w ciemnościach nocy.

~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział dość późno, ale zupełnie nie miałam pojęcia jak go zakończyć. Nie wiem, czy końcówka wyszła dobrze, ale bardzo się starałam.
Co do pocałunku, to… chyba mi się podobał xd
Jak wy to oceniacie?
Kolejna notka pojawi się zapewne też w przeciągu 3-4 dni, to zależy od mojego wolnego czasu.
Miniaturka jest skończona, ale wymaga pewnego dopracowania z mojej strony, także powinna się niedługo pojawić.
Chciałam też podać linka do bloga, ponieważ autorka prosiła mnie o udostępnienie:
Ściskam
Sheireen ♥


niedziela, 26 stycznia 2014

Tajemniczy Mężczyzna

            Hermiona spakowała ostatnie rzeczy do torby i podeszła do Scarlett, która bawiła się sopelkami lodu tańczącymi na jej palcach niczym małe ogniki. Hermiona zdała sobie sprawę już dawno, że jej córka ma dziwne zamiłowania do zaklęć związanych z lodem lub mrozem. Wiadomo, kiedy ona przypadkiem magicznie podpalała i rozbijała ze wściekłości różne rzeczy, to córka musi być przeciwieństwem jej. Zapewne ma to po Malfoyach. Te ich lodowate, szare oczy muszą mieć coś wspólnego z talentem Scarlett. Draco nie tylko miał zimne, szare oczy, ale także zamrożony mózg. Tak jej się czasami wydawało i lubiła żartować na ten temat z Blaisem, który uwielbiał dokuczać Draconowi.
            Hermiona popatrzyła na córkę i uznała, że najwyższy czas powiedzieć jej całkowita prawdę. Może jeszcze nie taką, że Malfoy jest jej ojcem, ale nie może dłużej kryć przed córką tego, że jest czarownicą i pójdzie do Hogwartu. Scarlett musi mieć się na baczności przy innych dzieciach i wiedzieć, że nie można zdradzać wszystkim mugolom ich pochodzenia. Świat czarodziejów był tajemnicą od zawsze i tak miało pozostać.
- Kochanie? – zagadnęła małą blondynkę. Scarlett oderwała wzrok od sopelków lodu, które natychmiast się rozpłynęły w powietrzu.
- Tak, mamo? – spytała dziewczynka.
- Muszę ci coś powiedzieć, ale słuchaj uważnie, bo to bardzo ważne. – odpowiedziała Hermiona, a Scarlett zdawała się wytężyć słuch. Wbiła w matkę mądre i ciekawskie spojrzenie. – Wiesz dlaczego nigdy nie pozwalałam ci robić tych sztuczek przy innych dzieciach?
Scarlett pokręciła przecząco głową.
- … Dlatego, że jesteś czarownicą, moja słodka. Ja i Draco, ciocia Ginny i wujek Blaise także. Chodziliśmy razem do specjalnej szkoły dla czarownic i czarodziejów – wyrzuciła z siebie i uśmiechnęła się, widząc iskry podniecenia w oczach córki.
- To znaczy, że te sztuczki to…
- Najprawdziwsza magia, Scarlett. Wiedz jednak, że nie możemy jej pokazywać wszystkim ludziom dookoła, ponieważ to nasz jeden z najdroższych sekretów. Dlatego nie używaj więcej magii przy nieznajomych, dobrze? – ostrzegła Hermiona, a Scarlett entuzjastycznie pokiwała głową.
            Nagle z pomieszczenia wyszedł Draco, a za nim lewitowały spokojnie walizki. Scarlett podbiegła do niego w podskokach i od razu wykrzyczała cała rozradowana.
- Draco, a wiesz, że jestem czarownicą tak jak ty i mama?
Blondyn spojrzał zdziwiony na Hermionę, jakby nie dowierzał, że ona naprawdę powiedziała córce prawdę. Bardzo dobrze, jak widać Hermiona na poważnie chciała się odciąć od świata, w którym żyła.
- Wiem, Scarlett – odpowiedział. – Jak będziemy już u twoich dziadków, to razem z mamą opowiemy ci trochę o Hogwarcie, czyli szkole, do której chodziliśmy.
- Cudownie – Scarlett wręcz tryskała szczęściem. Hermiona pomniejszyła razem z Draconem wszystkie walizki i spakowała je do malutkiej torebki, którą miała przy sobie. Trochę się denerwowała, ale była szczęśliwa, że raz na zawsze opuszcza Hollywood. Wiedziała, że tam, w Londynie na pewno będzie jej o wiele lepiej niż tutaj, ponieważ miała bliskich i rodzinę.

Ruchliwe ulice, parki, wysokie budynki. Statki na rzece i mnóstwo turystów. Londyn. Hermiona teleportowała się razem ze Scarlett i Draconem pod dom jej rodziców. Ruszyła w tamtą stronę i wzięła głęboki oddech. Uniosła rękę i zapukała do drzwi.
Otworzyła im średniego wzrostu Jean Granger. Wyglądała tak jak zawsze, jakby nic się nie zmieniło. Hermiona zauważyła jedynie parę ledwo widocznych siwych pasemek na jej cudownych, gęstych włosach. Jean Granger stanęła w drzwiach jak osłupiała.
- Draco…? Hermiona…? – jej wzrok padł na malutką blondynkę i Hermiona wiedziała, że zapowiada się długi, przyjemny, ale także męczący wieczór pełen wyjaśnień.

            Hermiona leżała w łóżku w swoim starym pokoju. Te same niebieskie ściany, na których wisiały wciąż plakaty i obrazki, które zawiesiła na niej jako nastolatka. Biurko zawalone starymi piórami i pergaminami. Hermiona zdała sobie sprawę, że kwiaty w jej pokoju nie pousychały, co oznacza, że jej mama przez cały czas o nie dbała. Na półce z książkami leżały stare tomiska z Hogwartu. Zdążyła parę przejrzeć i przypomnieć sobie parę rzeczy, gdy opowiadała Scarlett o Hogwarcie. Zastanawiała się, dlaczego Draco wyszedł zaledwie po pół godziny po tym, jak przyszli do jej rodziców. Powiedział, że musi coś załatwić i odwiedzi ją jutro wieczorem. Ale czy naprawdę miała czemu się dziwić? To ona zaczyna życie od nowa, a nie on. On wrócił do codzienności. Miał dom, pracę, znajomych… żonę… Och, zdecydowanie za dużo myśli.
Hermiona wiedziała, że nie może zbyt długo się oswajać z Londynem. Musiała znaleźć pracę, kupić przytulny, mały dom dla niej i dla Scarlett i żyć od nowa. Jednak przede wszystkim musi jutro odwiedzić przyjaciół i znaleźć jakiś ślad Harry’ego. Wspólnymi siłami na pewno go odnajdą. Bała się, że coś mogło mu się stać, ale jednak to był Harry. Silny, odważny mężczyzna, którymi mimo tylu kłopotów zawsze dawał sobie radę.
Przewróciła się na bok i ziewnęła głęboko ze zmęczenia. Jutro czekał ją pełen emocji i nowości dzień. Musiała się wyspać. Z myślą, że zobaczy jutro starych przyjaciół, zasnęła z lekkim uśmiechem na ustach.

Draco wrócił do Malfoy Manor i od razu poczuł jak jego humor się pogarsza. Rzucił walizkę na podłogę i zawołał skrzata, by ja rozpakował i ułożył wszystkie rzeczy na swoim miejscu. Zdawało mu się, że dom był pusty. Zwykle wszędzie słychać było Astorię i jej nierozłączny stukot obcasów na marmurowej posadzce, a teraz panowała cisza. Wszedł do kuchni i zastał ją siedzącą przy stole z pustym wzrokiem. Jeszcze nigdy nie widział jej tak przygnębionej i… niechlujnej.
Zwykle pięknie ułożone czarne włosy Astorii teraz były rozczochrane. Miała podpuchnięte oczy, a rozmyty makijaż spływał jej strumieniami po policzkach. Z ustach, na których nie było ani grama szminki trzymała papierosa wypalonego w połowie. Z życiu, by się nie spodziewał, że kiedykolwiek zobaczy tak zmarnowaną Astorię. Zrobiło mu się nawet jej szkoda.
- Co się stało? – spytał cicho, a kobieta oderwała od okna puste spojrzenie. Gdy tylko wlepiła w niego wzrok, zamglił on się fala nowych łez.
Odrzuciła papierosa w kąt i wstała z krzesła. Podeszła do niego i odezwała się płaczliwym głosem.
- Wiem, Draco, dlaczego pojechałeś do Ameryki. Wiem, że była tam ta suka Granger, której nienawidzę, i że macie razem dziecko, które nie jest wcale takie małe. – wyrzuciła z siebie wściekła i załamana. Draco kompletnie nie wiedział, co ma powiedzieć. Czuł się zmieszany, ale szybko przybrał na twarz maskę całkowitej obojętności.
- Nawet jeśli, to nie twoja sprawa, gdzie byłem i z kim. Wiesz, że nasz ślub był z przymusu, a ja cię nie kocham – odpowiedział. Zdawał sobie sprawę, że jest szorstki i wredny, a jego słowa mogą zranić, ale nie przejmował się tym.
- Wiesz, co? Zawsze chciałam cię zdobyć, myślałam, że uda mi się rozkochać cię we mnie – mruczała pod nosem i powstrzymując się przed rzuceniem na niego. – Ale mam już dość. Na dodatek twój list… - wybuchła, a po jej policzkach spłynęły nowe łzy. Złapała go za przód koszuli i zmusiła go, by spojrzał jej w oczy.
- Chciałam… co ja gadam, ja CHCĘ mieć rodzinę i pragnę miłości. Myślałam, że ty mi to zapewnisz, a tymczasem zmarnowałam tyle lat przy twoim boku, ślepo w tobie zakochana! Tak bardzo żałuję, że byłam taka głupia!
- Do czego zmierzasz? – Draco trzymał się na baczności. Nie wiedział, co tej kobiecie siedzi w głowie. A mogło siedzieć wszystko. Zdążył choć trochę ją poznać.
- Zdradziłam cię, rozumiesz? – na jej ustach pojawił się paskudny uśmieszek. – I to nie raz. Znalazłam też kogoś, w kim się zakochałam. Nie dorastasz mu do pięt, kochany były mężu – podkreśliła swoje słowa z wielką jadowitością, a Draco był w jakiś sposób urażony tą wypowiedzią, ale i poczuł jak kamień spada mu z serca.
- To oznacza, że odchodzisz ode mnie i bierzemy rozwód? – oderwał od siebie jej ręce, a Astoria uśmiechnęła się podle.
- Nie do końca… stawiam ci pewien warunek.
- Jaki? – Draco zmrużył gniewnie oczy.
- Och, nic takiego – jej głos był tak słodki, że aż zachciało mu się zwymiotować. Nie zapowiadało się dobrze. - Porozmawiaj z Amycusem Carrowem, by się ode mnie odczepił raz na zawsze. Ten głupi, stary śmierciożerca za dużo sobie wyobraża… - odparła nonszalancko.
- I wtedy dasz mi rozwód i znikniesz z mojego życia raz na zawsze?
Uśmiechnęła się nawet przyjaźnie, co aż nim wstrząsnęło.
- Jak najbardziej.
- Co mam z nim zrobić? – Draco zmarszczył brwi. Kojarzył Amycusa jak służył Voldemortowi i niezbyt za nim przepadał. On i jego siostra byli okropni. Każdy, kogo mieli sposobność nauczać w Hogwarcie podczas panowania Voldemorta mógłby powiedzieć o nich tylko złe słowo.
- Możesz nawet zabić – mruknęła z rozkoszą Astoria i pocałowała go w usta. Zanim zdążył ją odepchnąć, oderwała się od niego i wyszła z pomieszczenia, rozstawiając go z niezbyt dobrymi przeczuciami. Nigdy jej nie ufał, więc dlaczego teraz to zrobił? W sumie wiedział, że Astoria nie da mu rozwodu za darmo. Musiał jakoś zapłacić za to, że „zmarnował” jej pięć lat życia w tym beznadziejnym związku.

            Hermiona spacerowała sobie po ulicy Pokątnej wchodząc do każdego sklepu po kolei. Jak zwykle było mnóstwo czarownic i czarodziejów krzątających się po uliczkach i kupujących różne magiczne rzeczy. W okresie letnim można było spotkać parę dzieciaków oglądających książki do Hogwartu, kociołki, teleskopy, miotły i pierwsze różdżki. Hermiona uwielbiała atmosferę panującą na ulicy Pokątnej.
Wstąpiła do Dziurawego Kotła na szklankę piwa kremowego, które smakowało wyśmienicie oraz porozmawiała z Hanną Abbott, która była właścicielką lokalu. Wstąpiła do Banku Gringotta, gdzie wyjęła ze swojej skrytki stosiki miedzianych knutów, srebrnych syklów i złotych galeonów. Weszła do sklepu uroczej, teraz już siwej, ale nadal stylowej czarownicy Madame Malkin, gdzie zakupiła sobie śliczną sukienkę koloru różanego z wielkim kołnierzem i do tego tiarę czarownicy z powpinanymi nigdy niewiędnącymi różami  „Najnowszy szyk mody! Uwielbiany przez młode czarownice!” – zapewniała ją Madame Malkin, kiedy płaciła za ubranie. Miała ochotę wstąpić do Olivandera po nową różdżkę, ale poczuła, że jest połączona dziwną więzią, która zniechęciła ją do zakupienia nowej. Jej różdżka wykonana z winorośli z włóknem smoczego serca miała swoją historię i Hermiona czuła się do niej mocno przywiązana.
            Spojrzała z ciekawości na najnowszy model miotły wyścigowej, która przyciągała wzrok miłośników quidditcha. Żałowała, że nie mogła zabrać ze sobą Scarlett i jej wszystkiego pokazać, ale dziadkowie uparli się, by zabrać wnuczkę ze sobą i bardziej ją poznać. Miała nadzieję tylko, że Scarlett będzie się zachowywać jak grzeczna dziewczynka… lepiej niż ona w dzieciństwie. I przede wszystkim, by nie zachowywała się jak młody panicz Draco Malfoy.
            Minęła sklep z kociołkami oraz sklep z teleskopami, mapami gwiazd i planet. Weszła do centrum Handlowego Eeylopa, gdzie pracowała teraz młoda, pulchna czarownica o przyjaznym wyrazie twarzy. W klatkach siedziały wielkie koty, łypiące na nią swoimi błyszczącymi oczami, myszki ganiały się, jakiś żółw, którego skorupa pokryta była kolorowymi kamieniami leniwie wylegiwał się przy małym jeziorku. Hermiona patrzyła jak kolorowe szczury bawią się ze sobą wykorzystując swój ogon jako skakankę. Dalej siedziały wielkie i małe sówki, które robiły okropny harmider. Zobaczyła też wielkiego orła z dziobem wyglądającym jakby był zrobiony z metalu. Zawitały tutaj także puszki pigmejskie we wszystkich kolorach tęczy oraz niuchacze i wozaki. Nie brakowało nawet tych śmiertelnie nudnych gumochłonów.
            Spacerowała sobie po uliczkach, przyglądając się kawiarenkom i wesołym czarodziejom załatwiających swoje sprawy. Spojrzała na słoneczny zegar stojący na dziedzińcu i zdała sobie sprawę, że jest spóźniona jakieś siedem minut na spotkanie z przyjaciółmi. Szybkim krokiem ruszyła więc w stronę kawiarenki, w której się umówiła. Z daleka dostrzegła wściekle rude włosy Ronalda i Ginny Weasley oraz prawie białe włosy Clemense. Poczuła jak jej serce ścisnęło się z radości i od razu podbiegła jak na chmurkach w ich stronę.
            Spędzili cały dzień rozmawiając i opowiadając o swojej przeszłości i teraźniejszości. Ron i Clemense planowali ślub we Francji, skąd pochodziła dziewczyna „To takie romantyczne” – mówiła. Wszyscy też martwili się o Harry’ego, który zniknął bez śladu nikomu o tym nie mówiąc. Ginny podobno była też w leśnej chatce Melodii, którą zastała pustą. Najwidoczniej po elfce też nie było ani śladu. Zdawało się jakby ich przyjaciele rozpłynęli się w powietrzu.
- Aurorzy już go poszukują. W całym kraju huczy na ten temat. Jeśli nikt go nie znajdzie, my wkroczymy do akcji – powiedział Ron uspakajająco. – Musimy jednak wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
- Ron ma rację – mruknęła Hermiona niezbyt wierząc w to, co mówi. – Harry to Harry. Bywał w gorszych tarapatach i nic mu się nie stało. Jeśli jednak nie dostaniemy żadnych wiadomości od Blaise’a, natychmiast ruszamy.
Ginny i Clemense nieznacznie kiwnęły głową i starzy przyjaciele ponownie zagłębili się w rozmowie.
           
            Rozeszli się dopiero wtedy, kiedy powoli zapadał wieczór, a niebo stało się szare. Hermiona zaszła jeszcze do księgarni Esy i Floresy, przeglądając nowe książki z zaklęciami i czarami. Zwykle trzymała się z dala od książek z wróżbiarstwa i przepowiadaniu przyszłości, ale teraz nie była w stanie się oprzeć, by ich nie przejrzeć. Znalazła mnóstwo ciekawych książek z zaklęciami domowymi, wspomagającymi dobry wygląd oraz najwięcej nowości z zielarstwa, obrony przed czarną magią, zaklęć i transmutacji. Musiała w końcu przejrzeć i nauczyć się najnowszych odkryć czarodziejów.
            Wyszła z biblioteki dopiero wtedy, kiedy niski czarodziej oznajmił jej, że zamykają. Zdała sobie sprawę z późnej godziny i wyszła na prawie już opustoszałe uliczki. Odetchnęła świeżym, wieczornym powietrzem i powoli ruszyła w stronę wyjścia z ulicy Pokątnej. Zagłębiła się w kupionej przed chwilą książce „Antologia zaklęć osiemnastowiecznych”, kiedy nagle usłyszała podejrzane szepty dochodzące z jednej z ciemnych uliczek. Hermiona doskonale wiedziała, że prowadzi ona na Ulicę Śmiertelnego Norkurnu i jej ciemnych, mrocznych sklepów. Zastanawiała się, dlaczego nikt nie zrobi porządku z tą ulicą, ale zdała sobie sprawę, że wtedy wszyscy handlarze tajemniczymi przedmiotami i dziwacy przenieśliby się na Pokątną. A tego raczej żaden porządny czarodziej, by nie chciał.
            Zamknęła książkę i włożyła ją do torby, którą wyposażyła w zaklęcie zmniejszająco-zwiększające. Dzięki temu bez problemu Mogła pomieścić mnóstwo rzeczy w jednej małej torebeczce. Usłyszała kroki dobiegające z ciemności, więc schowała się za stosem kociołków przy jednym z zamkniętych sklepów i oczekiwała, aż nieprzyjemne typy usunął jej się z drogi. Wyjrzała zza kociołków i zobaczyła grupę nieznanych jej podejrzanych typów w czarnych pelerynach. Mieli kaptury zarzucone na twarz jakby nie chcieli, by ktoś ich rozpoznał.
- Borgin jest jeszcze bardziej irytujący niż kiedyś – odezwał się jeden z nich. – Ten stary cap chyba nie wie z kim ma do czynienia.
- Gdybyśmy mieli ten pierścień, który podobno przywołuje na krótką chwilę duchy zmarłych, to moglibyśmy spytać naszego Pana o radę.
- Nie, Gregory, Czarny Pan się nie nadaje. Zawsze miał gdzieś swoich poddanych. Bellatriks też myślała tylko o sobie. Teraz, kiedy nie żyją, będą jeszcze bardziej okropni niż zwykle. Ich dusze nic nam nie powiedzą.
- Myślisz, że przynęta podziała na Złotego Chłopca? – spytał ochrypłym głosem Gregory. Hermiona miała dziwne przeczucie, ze to Gregory Goyle, jeden z dawnych goryli Malfoya.
- Już podziałała. Miejmy nadzieję, że nasz plan się powiedzie. Chodźmy, niedługo będzie zebranie, czekają na nas…
            Kiedy się troszkę oddalili jak najciszej chciała wyjść. Musiała ich śledzić. O cokolwiek im chodziło, po ich rozmowie wnioskowała, że wiedzieli, gdzie jest Harry. Kogo innego mogli nazwać „Złotych Chłopcem”? Miała złe przeczucia, że to dawni śmierciożercy, którzy uciekli z pola bitwy. Tylko oni nazywali Voldemorta „Czarnym Panem”. Miała już wychodzić zza stosu, kiedy nagle poczuła jak o cos zahacza i cała sterta miedzianych, cynowych i przeróżnych kociołków upada na ulicę z wielkim hukiem. Zacisnęła zęby i zamknęła oczy. Ups…
Ogromny hałas natychmiast sprawił, że dwóch podejrzanych mężczyzn odwróciło się. Ruszyli w jej stronę, więc Hermiona natychmiast wybrała pierwszą lepszą drogę ucieczki. Cóż, Nokturn nie wydawał się być najlepszym rozwiązaniem, ale już nie było drogi odwrotu. Słyszała śmiech jednego z mężczyzny. Miała skręcić już w jakąś uliczkę, kiedy poczuła jak ktoś łapie ją za ramiona z dwóch stron.
- Nie zbłądziłaś przypadkiem, laluniu? – spytał Goyle, a Hermiona poczuła odrazę do tego głupiego osiłka.
- Rodzice cię nie nauczyli, że to nieładnie podsłuchiwać? – Hermiona rozpoznała ten głos od razu. Scabior. Szmalcownik, z którym miała kiedyś do czynienia, gdy razem z Harrym i Ronem ukrywała się podczas szukania horkruksów.
- Nie podsłuchiwałam – odpowiedziała, prostując się pewnie, chociaż jej głos ją zdradził. Scabior zdjął z twarzy kaptur od czarnej peleryny i dokładnie jej się przyjrzał.
- Chwila… ja cię chyba skądś kojarzę. Czy my już kiedyś się nie spotkaliśmy? – Hermiona próbowała się wyrwać lub dosięgnąć różdżki, ale uchwyt mężczyzn był zbyt mocny.
- Ależ oczywiście! To chyba szlama Pottera, Her…
- ZOSTAWCIE JĄ NATYCHMIAST – z ciemnej uliczki usłyszeli mocny, stanowczy głos. Hermiona poczuła jak włosy stają jej dęba. Nie chciała mieć na głowie kolejnej podejrzanej osoby z Nokturnu.
- Dlaczego mamy posłuchać kogoś, kogo twarzy nie widzimy? – Scabior oderwał od niej spojrzenie i oparł się nonszalancko o ścianę obok.
            Z ciemności wyłoniła się jakaś wysoka postać. Hermiona ponownie próbowała się wyrwać, ale Goyle jej to uniemożliwił.
- Och, zabieraj łapska, ty obrzydliwy, gruby półgłówku! – warknęła Gryfonka. Strzeliło raz i drugi. Dwa promienie czerwonego światła i dwaj jej napastnicy osunęli się nieprzytomnie na posadzkę z zimnych, omszałych kamieni.
- Dzięk... – zaczęła Hermiona, ale zakapturzony mężczyzna jej przerwał.
- Zmykaj stąd, jeśli nie chcesz mieć więcej kłopotów.
Hermiona chciała się ruszyć z miejsca, ale coś ją powstrzymywało.
- Głucha jesteś? – warknął mężczyzna, a w Hermionę wstąpiła odwaga i nagła pewność siebie.
- Chciałabym zobaczyć twoją twarz.
- Nie żartuj sobie.
- Mówię poważnie.
            Wydawało jej się, że tajemniczy mężczyzna sztyletuje ją spojrzeniem spod ciemnego kaptura, ale po chwili odwrócił się i zniknął w ciemnej uliczce. Nie wiedzieć czemu, pobiegła za nim.
- Zaczekaj! – zawołała. Było bardzo ciemno i zaczęła się zastanawiać jak ona właściwie znajdzie drogę na ulicę Pokątną. Że też jest taka głupia i brnie dalej w te ciemne uliczki. Poczuła jak wpada na kogoś wysokiego. Mężczyzna powstrzymał ją przed bolesnym upadkiem na zimną dróżkę.
- Posłuchaj, Granger…
- Skąd znasz moje nazwisko? – zaniepokoiła się.
- Nieważne – jego głos brzmiał tak, jakby był zły na samego siebie. Hermiona spojrzała na niego gniewnie.
- Dla mnie bardzo ważne. Można powiedzieć, że uratowałeś mnie przed tymi okropnymi typami.
- Sama byś sobie poradziła.
Hermiona zaniemówiła. Zamknęła usta, które bezwiednie otworzyła po tym, jak jej przerwał.
- To dlaczego w takim razie mi pomogłeś? – warknęła.
- Zejdź mi z drogi i wracaj do domu. Najlepiej już nikogo nie podsłuchuj, bo nie wychodzi ci to na dobre.
- No nie! Jesteś doprawdy irytujący i bezczelny! – syknęła i rzuciła mu wściekłe spojrzenie. – Zdejmuj ten kaptur.
- Idź stąd, kobieto.
- Powiedziałam coś.
- Ja tez, więc posłuchaj, bo zaraz pożałujesz. – odkrzyknął mężczyzna, ale Hermiona już wiedziała, że musi zobaczyć jego twarz.
- ZDEJMUJ GO! – ryknęła. Z dachu jakiegoś czarno magicznego sklepu wzleciała ku niebu sowa. Pohukiwała jakby miała ochotę przekląć Hermionę.
Mężczyzna w ułamku sekundy przyłożył jej różdżkę do gardła, ale ona już była na to przygotowana i odwdzięczyła się tym samym.
- Lepiej ze mną nie zadzieraj, Granger – usłyszała jego tajemniczy głos. – Zabieraj swoją różdżkę z mojego krocza, to cios poniżej pasa, kobieto.
Hermiona roześmiała się wrednie.
- W sensie dosłownym. A teraz zdejmuj kaptur, chcę zobaczyć twoją twarz – odpowiedziała wyraźnie zniecierpliwiona. Sama już nie miała pojęcia, czemu jej tak na tym zależy. Czysta ciekawość. No bo niby dlaczego miałaby nie znać imienia kogoś, kto ja obronił i znał?
- Jedno moje słowo i byłabyś martwa.
- Nie jestem byle jaką czarownicą – warknęła trochę urażona tym, że ten mężczyzna uważa ją za niegodnego siebie przeciwnika.
- Mówię ostatni raz. Uciekaj stąd jak najszybciej i zapomnij o mnie, bo inaczej oddam cię tamtym dwóm – zagroził jej, ale Hermiona nie zlękła się jego słów.
- Sam powiedziałeś, że byłabym w stanie sobie dać z nimi radę – w jej głosie brzmiało zadowolenie.
- Taka jesteś pewna swoich umiejętności?
- Nawet bardzo. – odparła dumnie.
- W takim razie się przekonamy. Jeśli ich pokonasz zdejmę kaptur i ci się ujawnię, a jeśli nie… no cóż, zapewne Goyle i Scabior chętnie wezmę cię jako swoją ofiarę, a ja tym razem ci nie pomogę.
Hermiona zastanowiła się, ale szybko przyjęła wyzwanie. Mężczyzna kazał jej podążyć za sobą i chwilę później cofnął swoje zaklęcie z dwóch typów i schował się tak, by obserwować zmagania Hermiony. Specjalnie wymruczał jeszcze parę zaklęć niewerbalnych, które kosztowały go sporo wysiłku, ale dzięki temu dwaj mężczyźni mieli teraz na pewien czas silniejsze moce i zaklęcia. Zapowiadała się doskonała zabawa.

            Hermiona ledwo co zdołała unieść różdżkę, a już zaatakował ją Goyle.
- Expelliarmus!
- Protego! – odbiła zaklęcie i uśmiechnęła się w duchu. – Uczyliśmy się tego w drugiej klasie, kretynie! – krzyknęła do niego.
- Rictusempra – wykrzyknął Scabior, ale Hermiona z łatwością je odbiła.
Chwilę później zaczęły latać zaklęcia i śmigać na wszystkie strony. Kolorowe uroki odbijały się od kamienic i znikały w ciemności.
- Rictusempra!
- Protego!
- Drętwota!
- Petrificus Totalus!
- Expulso! – krzyknęła i zaklęcie w końcu dopadło Gregory’ego Goylea, którego wyrzuciła do tyłu z ogromną prędkością. Chłopak uderzył boleśnie o ścianę i stracił przytomność.
- Confundo! – ryknął Scabior, a Hermiona ledwo uchyliła się prze nadlatującym zaklęciem.
- Aguamenti Maxima – wypowiedziała i z jej różdżki wystrzeliła ogromna fala wody, która zalała byłego szmalcownika. Hermiona kontrolowała przez pewien czas zaklęcie, które miało odebrać tchu jej przeciwnikowi. W końcu przerwała je i Scabior upadł na kolana.
- Poddajesz się? – warknęła w jego stronę Hermiona. Scabior potaknął głową i powstał powoli. Hermiona opuściła różdżkę, ale od razu tego pożałowała.
- Incancerus!
Hermiona upadła na ziemię i poczuła jak grube liny oplatają jej ręce i nogi. Scabior podszedł do niej zmęczony, ale wyraźnie zadowolony.
- Znów się spotykamy, piękna – uśmiechnął się wrednie. – I znowu ja przyniosę cię do naszej kryjówki, gdzie będziesz bardzo mile powitana jako zdobycz i ofiara.
Hermiona starała się już go nie słuchać. Była wściekła na samą siebie. Poczuła jak jej mięśnie się napinają i już wiedziała, co ma zrobić. Scabior cieszył się ze zdobytej ofiary tak bardzo, że nawet nie zauważył jak liny na rękach i nogach dziewczyny rozerwały się. W ułamku sekundy Hermiona rzuciła się na swojego przeciwnika w postaci wielkiej, czarnej pantery i przybrała znowu ludzką postać.
- Wybieraj – uśmiechnęła się złowieszczo. – Zaklęcie, które oślepi cię na parę dni, czy ucieczka?
- Błagam… daj mi odejść. – wyjąkał przerażony jej umiejętnościami mężczyzna.
Hermiona patrzyła tajemniczo na szmalcownika, który tak bezlitośnie zaniósł ją do dworu Malfoyów i wymienić ją na pieniądze.
- Złaź mi z oczu i to już! – krzyknęła i nie spuszczając różdżki ze szmalcownika patrzyła, jak teleportuje się z cichym pyknięciem.
            Hermiona odetchnęła głęboko i odnalazła wzrokiem tajemniczego mężczyznę.
- Wygrałam, więc teraz wiesz, co masz zrobić.
- Dobrze, chodź za mną.
Prowadził ją przez plątaninę ciemnych zaułków, aż w końcu doszli do  oświetlonej uliczki. Hermiona od razu rozpoznała w niej Ulicę Pokątną i odetchnęła z ulgą. Spojrzała na mężczyznę ciekawa, z kim też ma do czynienia.
- Wyprowadziłem cię, a teraz wracaj do domu.
- Najpierw kaptur.
Hermiona zauważyła jak mężczyzna uśmiecha się pod kapturem.
- Wiedz jednak, Hermiono Granger, że nie zawsze dostajemy tego, czego chcemy.
Wypowiadając te słowa teleportował się, zostawiając ja samą w uliczce. Do Hermiony dopiero teraz dotarło, co też powiedział.
- ŻE CO?! – ryknęła wściekła patrząc z niedowierzaniem w niebo. – PODŁY KŁAMCO, WRACAJ TUTAJ NATYCHMIAST!

Kopnęła lezący na ziemi kociołek pełna złości. Miała ochotę jeszcze krzyczeć, ale wiedziała, ze to nie ma najmniejszego sensu. Równie dobrze mogłaby gadać do ściany. Ze zrezygnowaniem teleportowała się prosto pod drzwi domu swoich rodziców. 

~~~~~~~~~~~~~~
Tak jak napisałam, rozdział pojawił się w weekend. Kolejny zapewne zjawi się na blogu za jakieś 3 dni :) W sumie nie mam co się rozpisywać, więc mam nadzieję, że ten tydzień minął Wam jak najlepiej c;
Rozdział dedykuję Millvie, bo kiedyś jej to obiecałam, za danie mi mocnego kopniaka weny ;3
Ściskam
Sheireen ♥

piątek, 17 stycznia 2014

Udręka

Zmaterializowali się za wysoką bramą jej byłego domu. Zapadł już zmrok i na niebie zalśniły pierwsze gwiazdy. Ruszyli szerokim chodnikiem w stronę drzwi. Kryształowy żyrandol oświetlał taras. W oknach nie paliło się żadne światło, co było lekko niepokojące, ale szli dalej. Teraz wiedziała, że dobrze, iż zgodziła się na towarzystwo Dracona. Nie chciałaby być w tej chwili sama. Dodawał jej otuchy i pewności siebie. Już dawno zdjęła pierścionek zaręczynowy i zamierzała oddać go Andrew. Pewnie nie znaczył on dla niego zbyt wiele, bo nie był jakąś rodzinną biżuterią przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Mimo wszystko czuła, że należy mu się jego zwrot, by uświadomił sobie, że naprawdę ją stracił i ona nie jest już jego narzeczoną.
            Podniosła rękę i zadzwoniła dzwonkiem do drzwi. Odpowiedziała im głucha cisza. Zadzwoniła raz jeszcze.
- Może go nie ma? – Draco zmarszczył brwi, ale wtedy usłyszeli odgłosy zza drzwi. Hermiona poczuła jak serce podchodzi jej do gardła. Usłyszeli szczęk otwieranego zamka i po chwili ich oczom ukazał się Andrew. Jednak nie był to ten sam mężczyzna, jakiego znała i pamiętała. Był blady i miał cienie pod oczami. Jego włosy były w nieładzie a biała koszula poplamiona była drogim, czerwonym winem.
- Jak ty wyglądasz… - wyrwało jej się i przyłapała się, że w jej głosie brzmiała delikatna nuta troski. Natychmiast się otrząsnęła. Nie ma współczucia dla przestępny i mordercy. Andrew podniósł na nią swój udręczony wzrok i nie dowierzał własnym oczom.
- Hermiono… wróciłaś… wróciłaś do mnie, kochanie. – ruszył chwiejnym krokiem w jej stronę. Stała jak sparaliżowana, aż nagle poczuła jak Draco przyciąga ją do siebie. Natychmiast rozluźniła się i odetchnęła z ulgą. Andrew dopiero teraz zdał sobie jakby sprawę, że Hermiona nie jest sama. Najwidoczniej był tak pijany, że nie rozpoznał Dracona, co raczej wyszło im na dobre.
- Kto to jest? – spytał, a w jego głosie zabrzmiała groźna nuta.
- Nieważne – odpowiedziała. – Przyszłam porozmawiać z tobą na poważnie.
- Zgadasz się na ślub? – w jego zachrypniętym głosie usłyszała wielką nadzieję. – Chodźcie do środka, na dworze jest zimno…
            Wymieniła spojrzenia z Draconem. Na dworze było ciepło jak nigdy, nawet w nocy, więc nie wiedziała, czy to nie jest jakiś podstęp.
- Jest całkowicie schlany – Draco spojrzał na Andrew z pogardą. – Raczej nam zbytnio nie może zaszkodzić.
Objął ją ramieniem w pasie i weszli do środka. Hermiona skrzywiła się widząc jak jej zwykle porządny i czysty dom zmienił się w jeden wielki śmietnik. Wszędzie widziała ślady wielkich imprez. Nie wiedziała czemu, ale w jednej ścianie widniała całkiem spora dziura.
- Hermionko – Andrew odezwał się lubieżnym głosem, aż poczuła ciarki na plecach. – Wszystko jest gotowe. Myślałem już, że nie przyjdziesz. Zobacz jak ja wyglądam… Marniałem w oczach. Amanda przychodziła do mnie każdej nocy i mnie pocieszała, ale ja nie mogłem o tobie zapomnieć.
- Och, Amanda, tak? – syknęła z pogardą i zmrużyła oczy. Jak widać jej biedny, zrozpaczony narzeczony znalazł sobie pocieszenie, kiedy jej nie było. Draco przyciągnął ją bliżej siebie. Zerknęła na niego. Jego pogardliwy wzrok zdawał się zabijać jej narzeczonego, a szczęka zaciśnięta była ze złości.
            Ku ich zdziwieniu Andrew ukląkł przed Hermioną, złapał ją za rękę i pocałował. Wyrwała dłoń czując obrzydzenie i zdezorientowanie.
- Wyjdź za mnie. Od tego zależy moje życie, błagam. – poprosił ją. Cuchnął alkoholem i tytoniem, od czego zrobiło jej się niedobrze.
- Słuchaj, facet, co ty znowu chrzanisz, jakie życie? – wtrącił widocznie zdenerwowany Draco. Andrew spojrzał na niego wściekły. Najwidoczniej zapomniał o jego obecności. Wyprostował się i wyciągnął z kieszeni pistolet. Hermiona wydała zduszony okrzyk. Draco bez zastanowienia wycelował w mężczyznę różdżkę, gotów nawet zabić.
- Mam spory dług w paru kasynach. Chodziłem tam wieczorami po pracy, Hermiono. Uzależniłem się. Ten dom – omiótł ręką przestrzeń wokół nich. – Nie istnieje. Oddałem go właścicielowi jednego z kasyn, by spłacić dług. Jestem skończony, ale postawiono mi warunek, że jeśli się ożenię, to wypłacą mi pieniądze ze skarbca mojej zmarłej matki. Hermiono, jesteś moją nadzieją… - spojrzał na nią błagalnie, a Hermiona poczuła jak coś w niej totalnie się załamało. Odwróciła od niego wzrok i schowała twarz w ramie blondyna.
- Jesteś żałosny, Andrew – usłyszała chłodny głos Dracona. – To cię nie usprawiedliwia z tego, że jesteś zwykłym mordercą.
            Hermiona oderwała się od jego ramienia i wolnym krokiem ruszyła w stronę Andrew. Wyjęła ich pierścionek zaręczynowy z kieszeni spodni i włożyła mu go do ręki. Cała drżała, kiedy stała przed mężczyzną, którego pokochała.
- Mam nadzieję, że jest wart tyle, byś zdołał przeżyć.
            Podeszła z powrotem do Dracona, a Andrew zacisnął mocniej rękę za pierścionku. Cisnął go w kąt cały wściekły.
- Nic nie rozumiesz! – krzyknął wytrącony z równowagi. – Oni mnie zabiją! Mam czas do końca tego tygodnia na spłatę długu. To tylko dwa dni! Skąd ja mam wziąć pieniądze?!
- Dlaczego w ogóle stałeś się członkiem gangu?! – spytała się go z pretensją.
- Była z tego dobra forsa – odpowiedział.
- Z zabijania ludzi? – jej głos się załamał. Nie chciała już więcej tutaj stać. Chciała o wszystkim zapomnieć i znaleźć się gdzieś daleko od wszystkich. Czarodzieje czy mugole… co za różnica. Wszyscy potrafili stać się potworami i zaprzedać swoje dusze złu. Czy na tym świecie był jeszcze ktoś czysty jak łza? Czy istniała istota pełna niewinności i dobra? Nie sądziła. Brutalność i zło zdeptało wszystko. Każde kiełkujące dobro. Ono umierało w oczach.
            - Andrew, ja nie będę potrafiła z tobą być po tym, co uczyniłeś. – wyszeptała. Dlaczego to od niej musiało zależeć czyjeś życie? Czy naprawdę nic się nie da już zrobić?
- Czyli wybrałaś? – Andrew załadował broń, a ona poczuła jak cała się spina.
- Spróbuj jej coś zrobić, a mocno tego pożałujesz – usłyszała zdecydowany głos Malfoya.
- Mężczyzna, który zrobił z siebie bestie nie ma nic do stracenia, Draco – wyszeptała Hermiona spoglądając z żałością na Andrew. Dlaczego to musiało ich spotkać? Może ona jest chodzącym nieszczęściem. Gdy tylko jest w pobliżu każdemu dzieje się krzywda… Czy nie powinna w takim razie odejść raz na zawsze?
- Wybacz mi, Hermiono… - usłyszała głos Andrew. – Pamiętaj, że zawsze cię kochałem i nie chciałem cię skrzywdzić.
            To powiedziawszy przystawił sobie pistolet do piersi i wystrzelił. Krzyknęła przerażona i zalała się łzami, kiedy upadł na zimną posadzkę bez życia. Draco stał jak sparaliżowany, nie mogąc uwierzyć, że to wszystko naprawdę się wydarzyło. Spoglądał jak Hermiona biegnie w stronę martwego mężczyzny i klęczy przy nim.
            Hermiona cała drżała. Patrzyła na mężczyznę, którego kochała, a który leżał teraz martwy na posadzce domu, który miał być ich rodzinnym domem. Nic się nie liczyło. Wyciągnęła różdżkę i za pomocą zaklęć z trudem wyciągnęła kulę, która przebiła serce mężczyzny. Jej ręce splamiły się krwią, której coraz bardziej przybywało. Słyszała jak przez mgłę, że Draco dzwoni po karetkę.
- Dlaczego… - łkała, przytulając się do Andrew, który nie odwzajemnił gestu… On naprawdę nie żył. Serce, które podobno ją kochało, przestało bić, a dusza opuściła jego ciało. – Dlaczego nic mi nie powiedziałeś… Może mogłabym ci jakoś pomóc…
            Nie wiedziała, ile czasu upłynęło, ale czuła się tak, jakby to był jakiś straszny sen. Draco odciągnął ją z trudem, kiedy zobaczył światła karetki i policji. Poczuła jak teleportował się, zanim funkcjonariusze ich dostrzegli. Najwidoczniej nie chciał, by ktokolwiek przypominał im o tym wydarzeniu. Nie chciał zeznawać i nie chciał, by ktoś zmuszał Hermionę do ponownego opowiedzenia tego, co się wydarzyło.

            Zmaterializowali się w jego sypialni. Draco na chwilę zostawił Hermionę, by zapłacić opiekunce, która zajęła się na ten czas Scarlett. Tyle dobrego, że dziewczynka spała i o niczym nie wiedziała. Znalazł Hermionę w sypialni siedzącą na łóżku. Nie zmieniła pozycji, w ogóle się nie poruszyła. Wciąż płakała i cała się trzęsła. Domyślał się, że musiał to być dla niej wielki wstrząs. On sam nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Usiadł obok Hermiony i przytulił ją. Nie przestawała drżeć. Szeptał jej do ucha pocieszające i uspokajające słowa. Nie wiedział, ile czasu minęło, ale długo trwało, kiedy Hermiona się opanowała.
            Gryfonka wzięła głęboki oddech i odezwała się.
- Draco… czy to jest moja wina? – była tak zrozpaczona, że poczuł jak jego serce krwawi.
- Nawet nie próbuj tak myśleć – odpowiedział stanowczo.
- Ja… nawet nie starałam się dostrzec jego problemu. Gdybym była lepszą partnerką, to wiedziałabym, że coś jest nie tak. Może gdybym mu pomogła, to by teraz żył. – wyjąkała.
- Nie, Hermiono. To nie jest absolutnie twoja wina. Jesteś cudowną partnerką, wiem, bo miałem zaszczyt i byłem cholernym szczęściarzem mogąc z tobą być. – Ujął jej twarz w dłonie i zmusił, by spojrzała mu w oczy. Były czerwone i opuchnięte od płaczu, ale czekoladowy kolor wciąż hipnotyzował. – Nie obwiniaj się, bo nie możesz zmienić biegu wydarzeń.
- Gdybym miała zmieniacz czasu… - wyszeptała.
- Nic byś nie poradziła. Nie miałaś wpływu na wszystkie decyzje Andrew. To on sam doprowadził do tego, co się stało. Ty jesteś niewinna. Nic złego nie zrobiłaś.
            Milczała przez dłuższą chwilę i przytuliła się do niego.
- Dziękuję… i mocno, bardzo mocno cię przepraszam, że musiałeś to widzieć.
- Nie przepraszaj, Hermiono – pocałował ją w czoło. – Bardzo dobrze, że byłem tam z tobą. Połóżmy się już spać – zaproponował. Hermiona kiwnęła głową i wstała, by pójść do łazienki. Stanęła przed lustrem i spojrzała na swoje zmarnowane odbicie. Czy kiedykolwiek będzie taka sama? Kiedy tylko na dłuższy czas zamykała oczy, widziała puste, martwe oczy Andrew. Zerknęła na swoje dłonie i zauważyła na nich zaschniętą krew. Zrobiło jej się słabo. Miała na rękach krew narzeczonego jak jakaś morderczyni… Natychmiast puściła wodę z kranu i zaczęła szorować mydłem dłonie. Wszystko w niej krzyczało i pękało. Była zdruzgotana… Chciała zapomnieć. Wiele by dała, by dementor złożył jej swój pocałunek. Może to wcale nie jest takie złe, nie mieć duszy i uczuć? Żadnego cierpienia… Och, o czym ona myśli! Nie może się załamywać. Jest silną kobietą i wiele przeżyła. Musi żyć dla Scarlett. Musi dawać córce przykład.
            Wzięła szybki prysznic, który w ogóle nie zmył z niej wszystkich paskudnych uczuć i ubrała się w piżamę. Kiedy wyszła z łazienki padła na łóżko i spojrzała w sufit. Chciała poczekać na Dracona, ale zmęczenie po płaczu zwyciężyło. Szybko odpłynęła w krainę Morfeusza.

            Klęczała na zimnej, czarnej posadzce. Miała na sobie czarną sukienkę utkaną z dymu, z której wyłaniały się twarze jej bliskich, którzy zmarli. Wszyscy polegli w Bitwie o Hogwart. Szeptały, nie dając jej spokoju.
- Morderczyni.
- Mogłaś sprawić, by było inaczej.
- Egoistka.
            Poczuła jak łzy napływają jej do oczu. Chciała otrzeć je dłonią, ale zobaczyła jak ma je zbroczone krwią. Niczym morderczyni. Podniosła wzrok. Otaczała ją ciemność, a w powietrzu unosił się zapach krwi i śmierci. Nagle z mroku ujrzała jak ktoś się wyłania, więc wysiliła wzrok i rozpoznała w tej sylwetce Andrew. Był blady, z jego piersi krwawiło, a oczy były czarne i puste.
- Zabiłaś mnie, Hermiono. To przez ciebie nie żyje.
            Jej głowę zaczęły wypełniać przekleństwa kierowane w jej stronę. Syki, szepty i krzyki. Czuła, że więcej nie wytrzyma. Po posadzce płynęła krew, sunąc w jej stronę. Poplamiła jej suknię i zmoczyła ręce. Poczuła jak dochodzi do jej twarzy i dusi, uniemożliwia oddech. Udręka była nie do zniesienia.
- NIE!

            Obudziła się gwałtownie, zlana zimnym potem. Spojrzała na swoje ręce ze strachem, że są zbroczone krwią, ale nic takiego nie zobaczyła. Oddychała szybko, próbując złapać oddech. Jej ciało było gorące, ale przeszywały ją mocne dreszcze. Ciemność rozświetliło białe, małe światełko, które wystrzeliło z końca różdżki Dracona.
- Co się stało? – spytał zaniepokojony. Potrzebowała trochę czasu, by odpowiedzieć.
- Zwykły koszmar, spijmy dalej – wyjąkała, spuszczając wzrok. Draco jednak dostrzegł, że dziewczyna drży na całym ciele, więc zapalił lampkę obok łóżka.
- To nie był zwykły koszmar, Hermiono. Jestem pewien, co ci się śniło. – odrzekł i wstał z łóżka.
- Co robisz? – Hermiona zrzuciła z siebie kołdrę i ledwo stanęła na nogach.
- Myślę, że mam trochę Eliksiru Uspokajającego, bo Słodkiego Snu chyba już mi się skończył. Accio walizka – mruknął, a do jego rąk wystrzeliła czarna, skórzana walizeczka.
Otworzył ją, a Hermiona podeszła bliżej. W środku było mnóstwo ampułek z kolorowymi eliksirami. Zastanawiała się, dlaczego ona nie miała czegoś takiego przy sobie? Naprawdę by jej się to przydało. Draco wyjął w końcu buteleczkę z mlecznobiałym eliksirem, który lekko lśnił różowym blaskiem.
- Wypij to wszystko – oznajmił, a ona wzięła od niego buteleczkę. Odkorkowała ją i wlała sobie zawartość do ust. Eliksir wyglądał jak dym, ale kiedy go wypiła, poczuła jakby właśnie zażyła łyżeczkę gęstego kisielu.
- Jak się czujesz? – Hermiona usiadła na łóżku iż zaczęła bawić się końcówkami swoich brązowych włosów. Draco spojrzał na nią i usiadł tuż obok.
- Widywałem gorsze rzeczy – odpowiedział i odetchnął głęboko.
Położył się na łóżku i utkwił wzrok w suficie. Po paru minutach Hermiona poczuła kojące działanie eliksiru. Jej myśli nie gnały już jak szalone, co stanowiło rozkoszną ulgę. Mogła w końcu choć troszkę odetchnąć. Może i eliksir nie sprawił, że zapomniała, ale mimo wszystko czuła się wyciszona. Położyła się obok Dracona i ukradkiem spojrzała na jego profil. Patrzył się w sufit, jakby o czymś mocno myślał. Odwróciła wzrok, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić. Draco był dla niej prawdziwym przyjacielem i opiekunem. Wolała nie wiedzieć, co by z nią było, gdyby nie on. Zdała sobie sprawę, że nie raz uratował jej życie, a nawet kiedyś je przywrócił, przywracając jej uwięzioną duszę. Nie miała pojęcia nawet jak mu się odwdzięczyć. Oboje poświęcili się dla siebie w imię miłości. Dlaczego uczucie tak mocne nie trwało wiecznie?
Nie wiedzieć czemu położyła jedną rękę na sercu. Poczuła jego spokojne bicie. Czy właśnie nie to serce wciąż kochało mężczyznę lżącego obok? Dlaczego uciekała od tego uczucia przez tyle lat, a zdała sobie sprawę, że to niemożliwe dopiero teraz? Wiedziała, że nikogo nie zdoła pokochać tak bardzo jak Dracona Malfoya, a jednak usiłowała ponownie znaleźć szczęście, tym samym dokonując złych wyborów i doprowadzając do katastrofy. A teraz, po pięciu latach błąkania się i bycia oślepioną, w końcu przejrzała na oczy. Jej ukochany mężczyzna był w zasięgu ręki, leżał tak bardzo blisko niej. Potrafiła nawet wsłuchać się w bicie jego serca. Serca, które… no właśnie… czy ono wciąż biło dla niej?
- O czym myślisz? – usłyszała jego cudowny głos i poczuła pod dłonią jak jej serce zabiło mocniej, a w żołądku poczuła przyjemne ciepło. Przegrała walkę z miłością. Musiała przyznać, że ona wciąż była zakochana i na każdy jego ruch, słowo, reagowała bardzo intensywnie.
- O niczym specjalnym – odpowiedziała, czując jak jej policzki płoną. Cieszyła się, że światło jest zgaszone i Draco nie dostrzegł jej speszenia. – Ja już się chyba położę spać.
- W porządku – Draco miał ochotę ją przytulić i pozwolić zasnąć jej w swoich ramionach, ale nie był pewien, czy to będzie dobry pomysł po tym, co się stało.
- Dziękuję za eliksir.
- Nie ma za co.
Powiedzieli sobie dobranoc, a Hermiona odwróciła się do niego plecami, by zasnąć na boku. Nie wiedział czemu, ale czuł się naprawdę dziwnie. Bał się o Hermionę. Nie miał pojęcia jak ona zniesie tą tragedię w następnych dniach. I tak jak myślał, tak też było.

            Hermiona budziła się każdej nocy przez okropne koszmary, w których wszędzie widziała zmarłych, którzy mówili w jej stronę okropne rzeczy, a później próbowali zabrać ją do ich świata. Każdej nocy bała się zasnąć, wiedząc, jakie sny będą ją czekać. Sny stały się jeszcze gorsze, kiedy zobaczyła w nich ducha Harry’ego. Od tego czasu panicznie bała się, ze stało mu się coś złego. Draco uspakajał ją, żeby się nie martwiła, bo to tylko głupie sny, ale ona wciąż była niespokojna. W dzień chodziła blada i zmęczona. Draco sam nie wiedział, co robić. Eliksiry Uspokajające nie pomagały. Uspokajał Scarlett, która widziała, że z Hermioną jest coś nie tak, mówiąc, że nie będzie to długo trwać, ale minęło już pięć dni, a Hermiona wyglądała, jakby miała wyzionąć na ich oczach ducha. Któregoś dnia, kiedy oboje leżeli w jednym łóżku nie mogąc zasnąć, powiedział.
- Zabieram cię jutro do Londynu – Draco odwrócił się w jej stronę, a ona spojrzała na niego dziwnie. – Nic cię tutaj nie trzyma, a ja nie mam zamiaru siedzieć dłużej w tym chorym miejscu…
Zagryzła wargę, ale szybko pokiwała głową.
- W porządku. Zamieszkam u swoich rodziców razem ze Scarlett – na samą myśl mamy i taty zrobiło jej się przyjemnie ciepło, jakby wypiła szklankę kakao, które często robiła jej w dzieciństwie mama.
- Przez pewien czas – wypalił Draco, a Hermiona przewróciła się na bok, by móc dokładniej na niego spojrzeć.
- Co masz na myśli?
Draco wydał się lekko zmieszany, ale szybko odzyskał twarz i odpowiedział pewnym siebie głosem.
- Chciałbym byście ze mną zamieszkały.
Hermiona spodziewała się wszystkiego, ale nie tego. Nie sądziła, że Draco podejmie kiedyś taką decyzję. Jednak była też jedna rzecz, która jej nie pasowała.
- Ale przecież Astoria…
- Wysłałem jej dzisiaj list z wiadomością, że nie mam zamiaru już z nią dłużej być, więc kiedy tylko jutro ją spotkam, muszę z nią porozmawiać.
Hermiona milczała. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśli. Nie wiedziała, czy chciałaby mieszkać w tym domu. Nie kojarzył on się jej dobrze. W końcu to tam została zaprowadzona razem z Harrym i Ronem przez szmalcowników. To tam była torturowana przez Bellatriks. Nie… na pewno nie chciałaby mieszkać w dworze Malfoyów. Kochała Dracona, ale z pozostałymi członkami jego rodziny nie miała żadnych miłych wspomnień. Zdała sobie sprawę, że gdyby żył Lucjusz i Narcyza już dawno leżałaby martwa za to, że zbliżyła się do ich syna.
- Oczywiście jeśli tylko chcesz – mruknął. Nastała cisza, która nazbyt bardzo dawała mu do zrozumienia, że nie miała na to najmniejszej ochoty.
- Draco, mam nadzieję, że rozumiesz, że nie mam dobrych wspomnień jeśli chodzi o twój dom. Czułabym się w nim jak intruz. Twoi rodzice na pewno nie chcieliby, by ktoś taki jak ja brudził ich nieskazitelny dom. – odpowiedziała, mając nadzieję, że to doskonale tłumaczy, dlaczego nie chciałaby z nim zamieszkać i spróbować od nowa.
- Też nienawidzę tego domu, więc kupiłbym coś specjalnego dla nas. Żeby zapomnieć o przeszłości i zacząć historię od początku.
- Obawiam się tego… - mruknęła.
- Kiedyś trzeba spróbować. Hermiono, chciałem być twoim przyjacielem, ale nie potrafię, rozumiesz? Nie potrafię zapomnieć o tym, co było miedzy nami. Gdybyś wiedziała, jakie myśli czasami chodzą mi po głowie, gdy jesteś blisko… - urwał, jakby uznał, że trochę się zapędził. Przeklął się w myślach.
            Hermiona momentalnie poczuła jak robi jej się gorąco. Zdjęła z siebie kołdrę i, ku jej zaskoczeniu, Draco zrobił to samo. Jemu najwidoczniej tez zrobiło się cieplej od tych słów.
- Rozumiem, że to nie są myśli typowych przyjaciół? – mruknęła, a jej głos brzmiał nienaturalnie. Ona i Draco podnieśli się do pozycji siedzącej w tym samym momencie. Obrzucili się spojrzeniami, z czego spojrzenie Malfoya podpowiadało jej jakie są jego myśli. Odchrząknęła.
- Troszkę duszno się zrobiło. – mruknęła i wykorzystała pierwszą lepszą okazję, by wstać. Podeszła do drzwi balkonowych, by je delikatnie otworzyć.
- Równie dobrze mogłaś użyć różdżki – zauważył Draco posyłając jej szelmowski uśmiech.
- Wolałam się przejść… - burknęła. Usłyszała jak mężczyzna wstaje i podchodzi do niej, obejmując ją w talii. Momentalnie cała się spięła, a po jego minie zauważyła, że jest bardzo z siebie zadowolony.
- Ojej – mruknęła i poczuła, że zrobiło jej słabo. W jego ramionach czuła się bezpiecznie, ale jednocześnie czuła się bezbronna i mała… Wiedziała, że Draco uwielbiał dominować i doskonale mu to wychodziło.
- Coś się stało? – spytał wrednie się uśmiechając. Już zapomniał jak to jest doprowadzać ją w taki sposób do tej uroczej nieśmiałości. Uwielbiał jak zwykle zdecydowana, śmiała i odważna Hermiona Granger stawała się w jego obecności nieśmiała i niepewna.
- Podejrzewam jakie myśli krążą teraz w twojej głowie – odpowiedziała dzielnie starając się wytrzymać jego wzrok.
- Ja nie mam żadnych złych myśli – przyciągnął ją bliżej siebie, a ona obrzuciła go powątpiewającym spojrzeniem czekoladowych oczu.
- Z pewnością – powiedziała z przekąsem, kładąc ręce na jego torsie, ale nie miała ochoty go odepchnąć. Po raz pierwszy od paru dni czuła się naprawdę dobrze. Była bardzo zmęczona, ale od dawna chciała znaleźć się w tych ramionach, nawet jeśli się nie przyznawała do tego przed samą sobą.
            Draco pociągnął ją w stronę łóżka i przysiadł na nim, a Hermiona usiadła na jego kolanach okrakiem. Uśmiechnęła się zadziornie.
- Nie zmieniłeś się zbytnio – mruknęła. – Ale to dobrze. Uwielbiam cię, jak taki jesteś…
Nie krępowała się tym, że może powiedzieć za dużo. Uciekała od tego, owszem, ale to też było przyszłością. Wiedziała, że nie wygra z tym uczuciem, więc dobrowolnie się poddała.
- Nie sądziłem, że wciąż stać cię na takie wyznania – pozytywnie się zdziwił, a Hermionie nie zniknął uśmiech z twarzy. Draco przesunął dłonią wzdłuż linii jej kręgosłupa. Przeszedł ją ciepły, przyjemny dreszcz. Hermiona przejechała delikatnie paznokciami po jego plecach, a Draco szybkim ruchem położył ją na łóżku.
- Przypomniały mi się nasze wspólne chwile w Hogwarcie – wspomniała Hermiona. – Chciałabym tam wrócić. Bardzo…
- Byłbym zaskoczony, gdyby taka kujonka jak ty nie chciała wrócić do szkoły.
- Nie chodzi mi o sprawdziany i lekcje, chociaż również mi ich brakuje… - przerwała, ponieważ Draco zaczął obdarowywać jej szyję przyjemnymi pocałunkami. – Och, Draco… daj spokój. – zamknęła oczy z rozkoszy, ale szybko się opanowała. Niechętnie odsunęła go od siebie delikatnie.
- Czy ty jeszcze pamiętasz cudowności Hogwartu?
            Draco ledwo co nie wywrócił oczyma. Poważnie? Co to za kobieta, która zaczyna gadać o szkole, kiedy mężczyzna stara się sprawić jej jak największą przyjemność? Cóż mógł się domyślić, że wystąpią podobne akcje skoro tą kobieta była Hermiona Granger.
- Pamiętam tą masę sprawdzianów i trudne egzaminy… wredni, wymagający nauczyciele… - zaczął wymieniać, ale Hermiona wywróciła oczyma.
- Wcale tak nie było – przerwała mu. – Nie pamiętasz tych cudownych poranków, perłowych duchów i gadających portretów? Nie pamiętasz złośliwych ruchomych schodów i Irytka?
- Ten to był wredny, ale lubiłem go, bo posłuchał mnie, jak kazałem mu rzucić w ciebie kredą – roześmiał się lekko, a Hermiona spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.
- A więc to ty go namówiłeś, by latał za mną i rzucał kredami?
- Byłaś naprawdę urocza, jak nie wytrzymałaś i zaczęłaś rzucać wszystkim, co miałaś pod ręką – zaśmiał się.
- Dlaczego akurat we mnie? – spytała urażona.
- Przez to, że mnie uderzyłaś w trzeciej klasie, a w czwartej wciąż dokuczałaś mi z fretką – odpowiedział z podłym uśmieszkiem.
- Dlatego przez prawie cały tydzień musiałam się użerać z Irytkiem? – nie dowierzała. – No nie, jesteś naprawdę mściwy.
- Nie bardziej niż ty – zaprotestował.
- Możliwe – mruknęła. Zapadła cisza, w której każde z nich przypominało sobie stare, dobre czasy. Nagle Hermiona zepchnęła Malfoya z siebie i wstała z łóżka.
- Co się stało? – zapytał zdumiony mężczyzna i usiadł na łóżku.

- Muszę zebrać wszystkie swoje rzeczy, skoro jutro jedziemy do Londynu – odpowiedziała i wpadła do łazienki, by spakować wszystkie swoje kosmetyki. Draco obserwował ją jak krząta się po pokoju pakując różne ciuchy i rzeczy do kufra. Nie mógł uwierzyć, że tak szybko podjęła decyzje, ale cieszył się z tego powodu. Miał parę rzeczy do załatwienia w Londynie, a Hollywood mimo swoich oczywistych zalet, w żaden sposób mu nie podpasowało. 

~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział miał być w piątek, więc wstawiam nową notkę ;)
Mam nadzieję, że jest w porządku, bo długo się nad nią zastanawiałam...
Co do następnego rozdziału, to będzie we wtorek, bo jutro wyjeżdżam na ferie na parę dni :)
A tak w ogóle to w końcu ferie ♥ 
Kiedy Wam się zaczynają?
Ściskam
Sheireen ♥