Czarne, kłębiaste chmury gromadziły
się nad ciemnymi wieżami Nurmengardu. Na morzu panował sztorm i wielkie,
pieniste fale obijały się o ostre klify. Draco mimowolnie zadrżał. Nawet jakby
chciał, to nie miał już możliwości odwrotu. Przybył tutaj, by stać się z
własnej woli śmierciożercą. Tak bardzo tego unikał, a jednak znowu do tego
wrócił. Miał ochotę sprawić, by cały Nurmengard wraz z innymi śmierciożercami
poszedł na dno, ale wiedział, że są tam też jego znajomi i przyjaciele. Po to
tutaj przybył, by ich uratować. Później jakoś się stąd wydostanie razem z nimi.
Ruszył
ku ogromnej, czarnej bramie majaczącej na tle czarnego nieba. Był dzień, a
jednak tutaj wydawało się, że trwa wieczna noc. Jego kroki były tłumione przez
dźwięk sztormu i fal. Musiał ostrożnie stąpać, by nie stanąć na wystające, małe
stalaktyty, które z łatwością przebiłyby mu stopę. Podłoże było śliskie i
bardzo trudne do przebycia, ale w końcu doszedł po wielu utrudnieniach do
wielkiej bramy.
Zastanawiał
się, co ma teraz zrobić. Jak dostać się do Nurmengardu, skoro przy bramie nie
było żadnego strażnika? Zirytował się. To on, Draco Malfoy przychodzi tutaj,
robiąc im przysługę i nikt jeszcze na niego nie czeka? No nie, nie przywykł do
takiego traktowania. Co jak co miał na nazwisko Malfoy i nikt nie powinien go w
taki sposób ignorować. Ludzie w ogóle nie powinni go ignorować. Chcieli, by
stał sobie tutaj i czekał na któregoś z nich? O nie, na pewno nie. To było
poniżej jego godności.
Wyjął
różdżkę i wycelował nią w bramę, odsuwając się na bezpieczną odległość.
- Bombarda Maxima! – krzyknął i z jego
różdżki wystrzelił żółty promień światła. Gdy tylko zderzył się z bramą, ta
wyleciała w powietrze wyrwana z zawiasów. Uśmiechnął się złośliwie i ruszył na
teren Nurmengardu. Gdy tylko to zrobił rozległ się głośny alarm i ze wszystkich
stron wystrzeliły czerwone światła zaklęcia oszołamiającego. Nachylił się w
ułamku sekundy i zaklęcia zderzyły się ze sobą rozsypując na wszystkie strony
iskry. Teraz to naprawdę się zdenerwował.
Usłyszał tupot licznych kroków i tuż
przed nim zmaterializowali się Śmierciożercy. Większości z nich w ogóle nie
kojarzył, co go niepokoiło. Ilu czarodziejów wciąż pragnie mrocznych czasów na
tym świecie? To jacyś chorzy fanatycy, których on zamierzał wszystkich wybić.
-
Proszę, proszę. Kto to do nas zawitał? – usłyszał zimny głos Amycusa Carrowa. –
Draco Malfoy we własnej osobie. Przybyłeś wcześniej niż się tego
spodziewaliśmy.
Draco
wyprostował się i z satysfakcją stwierdził, że jest wyższy od Amycusa.
-
Jestem gotowy zostać śmierciożercą i przyłączyć się do was. – te słowa ledwo
przeszły mu przez gardło, ale potrafił bardzo dobrze kłamać od dziecka, więc
nie zdradził po sobie tej niepewności.
-
Znakomicie – Amycus uśmiechnął się paskudnie. – Zatem chodźmy.
Draco starał się zapamiętywać drogę,
którą szli, ale szybko się zgubił. Znajdowali się w podziemiach Nurmengardu.
Szli przez wąskie tunele i korytarze. Amycus bez wahania obierał jeden za
drugim. Draco słyszał szum morza, zdawało się, jakby woda napierała na te kamienne
korytarze ze wszystkich stron, ale na pewno to wszystko było chronione
potężnymi zaklęciami. Czuł zapach morza, ale niekiedy dało się odczuć także
odór, który doskonale rozpoznawał. Zapach krwi był wyczuwalny w każdym
korytarzu. Rozbolała go od niego głowa. Zapach ten przesycał każdy kąt. Czasami
był słabszy, a czasami silniejszy. Czuł się niespokojny, kiedy od czasu do
czasu słyszał czyjś zduszony krzyk. Ilu więźniów już tutaj było? Ilu zostało
zabitych? Miał nadzieję, że nie było żadnych ofiar.
- Gdzie
idziemy? – spytał Draco, a Amycus po chwili milczenia odpowiedział.
- Do
mojego prywatnego gabinetu. Musimy cię zapoznać z naszym codziennym życiem i
obowiązkami. Musimy się postarać, by dopiąć swego. Ale idzie nam dobrze… nawet
bardzo dobrze. Wkrótce dopniemy swego i stworzymy nowy, lepszy świat.
Draco
poczuł jak ciarki przeszły mu po plecach. Rzadko kiedy się bał, ale teraz
niepokój wypełnił go całego. Wiedział, że ma do czynienia z fanatykami, chorymi
ludźmi, którzy zrobią wszystko by dojść do władzy. Oni nie są jak Voldemort.
Voldemort był inteligentny i sprytny, wiedział, do czego dąży i jakie będą tego
skutki. Ale czy ci czarodzieje zastanawiali się nad tym, co robią?
Nagle
Amycus zatrzymał się i otworzył drzwi znajdujące się przed nimi. Weszli do
środka i znaleźli się w dość sporym pomieszczeniu. Był tutaj regał z księgami,
biurko zawalone jakimiś papierami, pióra i kałamarze. W gabinecie panował
półmrok. Jedynie światło pochodziło ze świec umieszczonych w świecznikach na
ścianach. Amycus zasiadł przy biurku na wielkim, wygodnym krześle. Nie wyglądał
jak przywódca, więc musiał to podkreślać najlepiej jak się dało, siadając w wielkim
fotelu na podwyższeniu. Wskazał mu gestem, by usiadł na małym, drewnianym
krześle naprzeciwko niego.
-
Prawdę mówiąc zdziwiłem się, kiedy cię zobaczyłem. Nie sądziłem, że
przyjdziesz, by do nas dołączyć. – popatrzył na niego z uśmiechem. – Jestem
mile zaskoczony.
-
Moim obowiązkiem byłego Śmierciożercy było dołączenie do was. W końcu jesteśmy
wszyscy jak bracia, powinniśmy wzajemnie popierać swoje idee – odpowiedział
Draco, by zrobić dobre wrażenie na Carrowie. Musiał budzić zaufanie, by
dowiedzieć się od nich jak najwięcej. Najwidoczniej Carrow był tak głupi jak
przypuszczał. Od razu na jego twarzy pojawił się wyraz zadowolenia.
-
Bardzo dobrze. Myślałem już, że ta szlama Hermiona Granger wyprała ci mózg i
jesteś na tyle głupi, by nam się sprzeciwiać.
-
Nikt nie zmieni tego, kim naprawdę jestem – Draco uśmiechnął się złośliwie, co
usatysfakcjonowało Amycusa.
-
Można ci ufać, Malfoy. Znów jesteśmy braćmi, prawda?
-
Zawsze nimi byliśmy, Amycusie – odpowiedział Draco, czując w środku chęć
dokonania mordu na człowieku siedzącym naprzeciwko niego. „Jesteś tutaj gościem, odejdziesz z tego miejsca, najszybciej jak się
da. Wrócisz do swojej rodziny z przyjaciółmi, jednocześnie wybijając wszystkich
śmierciożerców.”
Amycus wyprostował się i oznajmił z
zadowoleniem.
- W
takim razie musisz poznać obowiązki nowego Śmierciożercy. Pierwszą zasadą jest
utrzymanie nas w tajemnicy. Nie ujawniamy się, nie wysyłamy nikogo na misje. Mamy
dostatecznie dużo ofiar, by przeprowadzać eksperymenty i mamy oczywiście jedną,
najgłówniejszą ofiarę, samego Harry’ego Pottera i jakąś jego elfkę. Czuję, że
ona też będzie nam potrzebna, skoro jest bardzo mu bliska. Ale to już ostatnia
scena w ostatecznym akcie. Musimy być
cierpliwi.
Draco
słuchał uważnie, jednocześnie patrząc na tytuły ksiąg stojących w regałach.
Wszystkie były o czarnej magii. Cóż, łatwe do przewidzenia. Niektóre jednak
tytuły budziły w nim pewien lęk, nie miał pojęcia o czym mogą być te książki i
zdawał sobie sprawę, że Hermiona na pewno by wiedziała. Miał nadzieję, że nie
obrazi się na niego za zostawienie jej w Malfoy Manor z Teodorem Nottem. Nott
był jego przyjacielem i liczył na niego. Był równie inteligentny i silny w
magii co Granger i na pewno uda mu się jej przypilnować, by bezmyślnie nie
ruszyła do Nurmengardu, by ich uratować. W końcu była Gryfonką, a każdy Gryfon
był pod tym względem trochę głupi. Ledwo co nie prychnął. Nie… oni poważnie
byli głupi i nie tylko trochę.
Amycus
wstał i Draco automatycznie uczynił to samo.
-
Musimy ci coś pokazać, coś bardzo ważnego, dlatego potrzebna jest nam twoja
przysięga, że nie zdradzisz jej nikomu innemu. To nasza najważniejsza tajemnica
i musimy jej strzec, by nie wydostała się na światło dzienne. – powiedział
Amycus ukazując swoje czarne zęby i patrząc na niego jak na ofiarę.
-
Niby jak mam przysiąc? – spytał lekko zirytowany Draco.
-
Przysięga Wieczysta wystarczy – w oczach Śmierciożercy błysnęły nieprzyjemne
błyski, ale Draco tylko zgromił go chłodnym spojrzeniem.
-
Skoro mi nie ufacie, to nie mam zamiaru dołączać się do was. – odpowiedział
twardo, a uśmiech Amycusa zgasł.
-
Słucham?
-
Dobrze słyszałeś. Jesteśmy jak bracia, a ty mi nie ufasz. Myślisz, że was
zdradzę i powiem wszystko Ministerstwie? Za kogo ty mnie masz? – Draco udawał
rozwścieczonego i oburzonego jego zachowaniem. Ale musiał grać, by nie składać
Przysięgi Wieczystej. W końcu od tego zależało jego życie.
-
Malfoy, ufamy ci wszyscy, twoja rodzina już dawno udowodniła to, że jest godna
zaufania… - zaczął bełkotać zmieszany Carrow.
-
Więc w czym leży problem? – spytał chłodno Draco.
- W
niczym. – Amycus uśmiechnął się niepewnie. – Drogi bracie, w niczym nie ma
problemu. Chodź za mną, zaczniesz od razu swoje obowiązki.
Draco wyszedł na ciemne korytarze
razem z Amycusem i wchodzili schodami na coraz wyższe piętra. Amycus ciągle
komentował poszczególne piętra, więc Draco już wiedział, że w podziemiach są
lochy i cele więźniów, na szczęście prawie wszystkie puste. Na pierwszym
piętrze Śmierciożercy zrobili sobie stołówkę i mieli swoje magazyny, na drugim
były sale do ćwiczeń pojedynków i kształtowania swoich umiejętności, na trzecim
znajdowały się sypialnie śmierciożerców. Draco wiedział już, że został tutaj
uwięziony. Nie mógł się stąd wydostać. Nie było już odwrotu. Myślał, że
Śmierciożercy będą spać w jednym, wielkim wspólnym dormitorium, ale choć trochę
go pocieszył widok osobnego dormitorium, choć strasznie małego. Było tutaj
tylko łóżko, szafa, lustro i okno, przez które i tak widział tylko wzburzone
morze.
Kiedy szli dalej przez krętaninę
korytarzy Draco już całkowicie stracił poczucie czasu i orientacji. Będzie
trudniej niż mu się wydawało, tego był pewien. W końcu znaleźli się przed
wielkimi, mosiężnymi drzwiami. Dochodziły zza nich jakieś zduszone jęki i
krzyki, które mroziły krew w żyłach. Amycus bez wahania otworzył je na oścież i
znaleźli się w jakiejś okrągłej, dość obszernej komnacie, gdzie po raz pierwszy
zobaczył paru innych śmierciożerców. Była tutaj też Astoria, która…
Nie
mógł w to uwierzyć…
Astoria, jego była żona, wyznaczona
jako kobieta, z którą miał spędzić resztę życia przez przodków, siedziała na
kolanach jakiegoś hiszpańskiego czarodzieja, również Śmierciożercy. Wpatrywali
się sobie głęboko w oczy i całowali powoli.
No
nie…
Naprawdę
nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.
Jednocześnie
czuł się też lekko oburzony. Co za wredna, fałszywa kobieta.
W komnacie unosiła się biało
granatowa mgła i sprawiała, że kontury wszystkich rzeczy i śmierciożerców
wydawały się mocno niewyraźne. Mgła pochodziła z wielkiej, kamiennej misy
postawionej na czarnym, rzeźbionym postumencie. Widniały na nim wyraźne
zarysowania ludzkich twarzy, których twarze wyrażały grymas bólu lub
przerażenia oraz strachu. W samej misie natomiast był jakiś szaro-srebrny płyn
z lekkimi złotymi przebłyskami. Draco poczuł się dziwnie zahipnotyzowany. W tym
pomieszczeniu dokładnie dało się wyczuć magię i był prawie pewny, że pochodzi
ona od tego płynu. W jego uszach rozbrzmiewały dziwne odgłosy. Szepty i
niekiedy krzyki, które były jakby stłumione.
-
Tutaj – usłyszał głos Amycusa. – Każdy z nas oddaje trochę siebie, swoje
najlepsze umiejętności, by zbierać je w jedność i stworzyć coś niezwyciężonego,
naszego mentora, który potrzebuje tylko ciała. Ale operacja powoli zostaje
przeprowadzona.
Draco
zmarszczył brwi i spojrzał na Carrowa.
- Kto
poświęca swoje ciało i umysł do tego?
Amycus
uśmiechnął się złowieszczo.
-
Nikt inny jak sam Harry Potter.
Draco
poczuł jak przechodzi go okropny dreszcz. A więc Potter naprawdę był w
niebezpieczeństwie. Chcieli z niego zrobić istotę gotową rządzić nimi, która
jednak nie będzie kontrolować swoich mocy i myśli. Będzie stworzony tylko do
zabijania i zniszczenia. Sprawy miały się o wiele gorzej niż myślał. Amycus
wyciągnął różdżkę i wycelował nią w Dracona, który natychmiast zareagował w geście obronnym. Śmierciożercy
spojrzeli zaciekawieni na scenę przed nimi. Amycus roześmiał się.
-
Widzę, że wciąż posiadasz w sobie stałą czujność. To dobrze, bardzo nam się to
przyda. A teraz, jako nowy sługa po raz pierwszy wypełnisz swój obowiązek,
oddając naszemu mistrzowi trochę najlepszych mocy.
Zanim Draco zdołał cokolwiek zrobić
ktoś uderzył go w plecy zaklęciem obezwładniającym i padł na ziemię, a Carrow
pochylił się nad nim z różdżką i zaczął szeptać jakieś niezrozumiałe słowa. Draco
poczuł jakby ktoś wysysał z niego wszystkie moce i siły. Chciał się wyrwać, ale
na nic zdawały się jego daremne próby. Nagle jak wszystko się zaczęło tak też
wszystko się skończyło. Amycus trzymał w swoich dłoniach coś, co wyglądało jak
kula światła, którą zatopił w tajemniczym płynie.
Popatrzył
na niego i podał mu rękę, ale Draco zdenerwowany zignorował go i sam się
podniósł z ziemi.
- Nie
martw się, pierwszy raz zawsze jest najgorszy. Astorio? – zwrócił się do
pięknej kobiety, która wpatrywała się w niego ze… nie mógł uwierzyć… ze
współczuciem. Chyba ją rozniesie na kawałki jeśli zostaną sami. To ona go w to
wszystko wciągnęła i na dodatek znalazła sobie nowego faceta. Czuł się podwójnie
oszukany, chociaż wiedział, że jeśli chodzi o drugą sytuację, to nie powinien.
- O
co chodzi, Amycusie? – spytała kobieta i wyprostowała się, podchodząc do nich.
-
Zaprowadź Dracona do jego dormitorium i zaopiekuj się nim, by odzyskał siły. Za
parę dni będziemy musieli powtórzyć rytuał.
- Tak
jest – odpowiedziała i niepewnie spojrzała na Dracona. Przełknęła ślinę ze
strachu jak zobaczyła jego morderczą minę, ale nic nie powiedziała tylko
ruszyła w stronę drzwi, a on był zmuszony pójść za nią. Zanim jednak wyszedł
zdołał usłyszeć jak siostra Carrowa, Alecto, mówi przyciszonym głosem.
-
Bracie, teraz musimy dodać trochę cierpienia z ofiary krwi.
-
Przyprowadź tutaj elfkę. – odpowiedział Carrow, a po jego słowach drzwi
automatycznie się zamknęły.
Draco wiedział, że mieli na myśli Melodię.
Nie mógł na to pozwolić, by kobieta cierpiała męczarnie.
Ofiara
krwi.
A
więc ten zapach krwi roznoszący się po korytarzach…
Jak
dużo krwi musiało się przelać podczas jego nieobecności?
Miał
nadzieję, że nikt nie umarł.
Hermiona weszła do sypialni, którą
pokazał jej Draco. A więc teraz miała tutaj spać, tak? Nie ma mowy. Nie będzie
spędzała czasu w znienawidzonym domu z tak oziębłą osobą jaką był Teodor. Co z
tego, że nawet się do niej nie odzywał?
Przeszkadzał
jej. Wiedziała to.
Rozejrzała się po swoim pokoju i
poczuła dziwne ciepło na sercu. Draco jednak choć trochę zadbał o to, by się
dobrze tutaj czuła. Jej pokój był urządzony pod kolor jej barw i łudząco
przypominał jej dormitorium w Hogwarcie. Było tutaj też przejście do innego
pomieszczenia. Ruszyła w tamtą stronę i aż oniemiała z wrażenia. Rozciągała się
przed nią biblioteka. Nie była zbytnio duża, ale jakimś cudem znalazła na
regałach książki i księgi, których jeszcze nie przeczytała. Z pewnym trudem
wyszła z biblioteki i wróciła do sypialni. Najwidoczniej drugie drzwi
prowadziły do łazienki. Weszła do niej i aż zaparło jej dech w piersiach.
Łazienka
była zrobiona z masy perłowej, a wanna i inne sprzęty były zrobione ze złota.
Kurki od wanny i zlewu były zrobione z rubinu, co pewnie oznaczało ciepłą wodę,
a szafir oznaczał zimną. Była naprawdę zachwycona, chociaż i dziwnie się czuła
w tak wielkim przepychu. Na fotelu przed kominkiem zauważyła aksamitną piżamę.
Weszła
z powrotem do sypialni zauważyła na małym stoliku słodkie babeczki i kawę. Była
absolutnie pewna, że wcześniej tego tutaj nie było. Coś jej tutaj nie pasowało.
To nie mogła być robota ani Dracona ani tym bardziej Notta.
Zmarszczyła
brwi i już się domyśliła.
W
Malfoy Manor musiał pracować przynajmniej jeden skrzat.
Och,
musiała koniecznie porozmawiać z Draconem, bo była pewna, że nie płacił
skrzatowi ani knuta. No tak, skrzat haruje za darmo, a Malfoyowie robią sobie
łazienki z klejnotów i czystego złota. Co za egoizm. Myślą tylko o sobie i
swojej wygodzie. Jeśli w tym domu pracował skrzat, to musiała go znaleźć i z nim
porozmawiać. Może okaże się równie przyjazny co Zgredek?
Spojrzała
pogardliwie na babeczki i uznała, że nie ma ochoty jeść czegoś, co powstało z
pracy, za którą nikt nie zapłacił, z pracy niewolniczej. Kiedy tylko padła na
łóżko ktoś zapukał do drzwi. Wzdrygnęła się, ale od razu domyśliła się, kto
może stać za drzwiami. Prychnęła.
-
Postój sobie trochę za nimi, Nott – mruknęła pod nosem i zsunęła się z łóżka,
by pójść do biblioteki wybrać sobie jakąś ciekawą książkę, która jeszcze nigdy
nie trafiła w jej ręce.
Usłyszała
ponowne pukanie do drzwi i uśmiechnęła się do siebie wrednie. Wybierała dalej
książki, które miała zamiar przeczytać dzisiaj w swoim domu, kiedy nagle
usłyszała jak ktoś z hukiem otwiera drzwi.
-
Granger! Do cholery jasnej nigdy więcej nie próbuj mnie ignorować! – krzyknął Teodor
stając w drzwiach od biblioteki. Hermiona tak się zdumiała, że nawet nie myśląc
wypaliła.
- Kto
powiedział, że ja cię ignoruję? – spytała.
-
Jestem tego pewien. – mruknął.
Hermiona
nagle przypomniała sobie jak chłopak ją zignorował jakiś czas temu.
- Mam
takie same prawo do ignorowania jak ty – oznajmiła patrząc na niego gniewnie.
-
Robiłem coś ważnego, a ty mi w tym przeszkadzałaś, a buzia ci się nie mogła
przymknąć – skomentował. – Zresztą jak zawsze. – dodał po chwili namysłu.
- Wynoś
się stąd lepiej, bo ci nie daruję… - wyszeptała groźnie Hermiona.
-
Spokojnie, Granger, i tak wiem, że mi nic nie zrobisz – odpowiedział lekceważąco
Nott. Hermiona założyła ręce na piersiach i spojrzała na niego pewna siebie.
- Skąd
ta pewność?
-
Jestem od ciebie lepszy – mrugnął do niej i uśmiechnął się kpiąco. Hermiona
poczuła jak coś się w niej gotuje.
- WYNOCHA,
NOTT! – wydarła się i podeszła do niego, by wypchnąć go za drzwi, ale ledwo co
udało jej się go przesunąć. Nott wyciągnął różdżkę, a Hermiona natychmiast od
niego odskoczyła i wyciągnęła swoją. A przynajmniej taki miała zamiar, ponieważ
jej różdżka leżała swobodnie na stoliku obok kanapy w bibliotece. Zaklęła
paskudnie pod nosem, a Nott uśmiechnął się wrednie.
-
Jeden zero dla mnie.
Zazgrzytała
zębami i zacisnęła ręce w pięści. Och, jak ona go nienawidziła, miała ochotę mu
po prostu zrobić krzywdę! Nienawidziła go najbardziej za to, że był na równi z
nią jeśli chodzi o umiejętności. Oczywiście bardzo by to w nim ceniła i pewnie
gdyby choć trochę się lubili, to bardzo dobrze by się pod tym względem dogadywali, bo na pewno mieli
mnóstwo wspólnych tematów. Jednak fakt, że są równie umiejętni denerwował ich
oboje i jeszcze bardziej podjudzał ich do walki. Każde z nich chciało pokazać,
kto jest lepszy.
Pff…
to oczywiste, że ona była lepsza. Nott był głupi i tyle!
Mimo
wszystko w głębi duszy musiała przyznać, że chłopak był bardzo inteligentny i
to było bardzo uszczypliwe.
Wyszła z biblioteki, a Nott podążył
za nią jak cień. Jej o wiele wyższy i chudszy cień. Usiadła przy stoliku, gdzie
wciąż leżały cudownie wyglądające babeczki. Machnęła różdżką, którą wcześniej
wzięła ze stolika i zapaliła ogień w kominku, ponieważ w pomieszczeniu było
strasznie zimno. Spojrzała na Notta z wyższością i spytała.
- Po
co w ogóle tutaj przyszedłeś?
- Na
pewno nie przyszedłem cię przeprosić, bo to ty byłaś irytująca. – odpowiedział natychmiast.
Prychnęła i utkwiła wzrok w ogniu trzaskającym wesoło w kominku. Miała
nadzieję, że mężczyzna wyjdzie, gdy tylko zda sobie sprawę z tego, że go
ignoruje.
- Mam
do zaproponowania ci pewną ofertę…- zaczął Teodor.
- Nie
jestem zainteresowana twoją propozycją – odpowiedziała natychmiast Hermiona
nawet na niego nie patrząc. Prawie nie zaśmiała się złośliwie, ponieważ
wiedziała, że Nott wyłazi ze skóry ze złości.
-
Okej, jak chcesz, myślałem, że może chciałabyś ważyć eliksir razem ze mną i
dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat. – oznajmił i wzruszył lekceważąco
ramionami. – Ale skoro nie jesteś zainteresowana…
Ruszył w stronę drzwi i Hermiona już
wiedziała, że zrobił jej to specjalnie. Poczuła jak wszystkie jej mięśnie się
napinają.
Tylko
spokojnie.
Wdech
i wydech, Hermiono.
Nie
daj się wyprowadzić z równowagi.
-
Naprawdę jesteś beznadziejna, Granger. Jeśli chcesz to przyjdź do mnie, to
łaskawie pozwolę ci ze mną współpracować – usłyszała głos Teodora Notta, który
stał w drzwiach, gotowy do wyjścia. Już miał je zamknąć, kiedy Hermiona
zawołała za nim. Jego słowa sprawiły, że już naprawdę straciła panowanie nad
sobą. Nikt, ale to nikt nie miał prawa nazywać ją beznadziejną.
-
Zaczekaj!
Teodor
Nott cofnął się i spojrzał na nią.
-
Czego.
Hermiona
pochwyciła babeczkę z różowo niebieskim lukrem w dłoń.
- Nie
masz może ochoty na babeczkę? – spytała przymilnie.
- Nie
jestem zainteresowany twoją propozycją, Granger – powtórzył jej słowa i już
miał zamknąć drzwi, kiedy babeczka z różowo niebieskim lukrem wylądowała na
jego ramieniu brudząc całą szatę.
Hermiona
zarechotała z uciechy.
- No
nie, nawet nie wiesz jak ty teraz jesteś beznadziejny, Nott! – powiedziała, nie
mogąc przestać się śmiać. Spojrzała na minę Notta, któremu wcale nie było do
śmiechu. Wiedziała, że wystarczy jej jedno słowo, a chłopak wpadnie w furię,
więc nie mogła się oprzeć i wypowiedziała tylko jedno słowo.
-
Smacznego.
Jak się spodziewała Nott ruszył w
jej stronę, więc natychmiast się zerwała i zamknęła się w łazience za pomogą
zaklęcia.
-
Pożałujesz tego, Granger!
- Ale
tym samym jest jeden jeden, Nott! – odkrzyknęła mu przez drzwi.
-
Spróbuj tylko postawić nogę za próg swojego pokoju, a dostaniesz całym tortem. –
usłyszała jak jej grozi i zdusiła w sobie śmiech.
- To
słodko z twojej strony, jesteś naprawdę za miły – odpowiedziała i usłyszała jak
Nott klnie paskudnie. Nie odpowiedział jednak nic tylko wyszedł z jej pokoju.
Nie miała jednak ochoty na razie sprawdzać, czy na pewno. Podeszła do lusterka
i zobaczyła zadowoloną z siebie Gryfonkę. Niestety uśmiech szybko zszedł z jej
twarzy. Zacisnęła palce na końcach umywalki. Naprawdę bała się o swoich
przyjaciół.
~~~~~~~~~~~~~~
Jestem. W końcu c;
Byłam nad morzem i muszę przyznać, że pogoda tam była cudowna! Chciałabym znowu tam wrócić, ale czas iść jutro do szkoły. Znowu... ;c
Ech, u mnie wszystko dobrze, chociaż ze zdrowiem ciągle tak sobie.
A jak u Was, kochani? ;)
Ściskam
Sheireen ♥