niedziela, 2 marca 2014

Pierwszy Rytuał

            Czarne, kłębiaste chmury gromadziły się nad ciemnymi wieżami Nurmengardu. Na morzu panował sztorm i wielkie, pieniste fale obijały się o ostre klify. Draco mimowolnie zadrżał. Nawet jakby chciał, to nie miał już możliwości odwrotu. Przybył tutaj, by stać się z własnej woli śmierciożercą. Tak bardzo tego unikał, a jednak znowu do tego wrócił. Miał ochotę sprawić, by cały Nurmengard wraz z innymi śmierciożercami poszedł na dno, ale wiedział, że są tam też jego znajomi i przyjaciele. Po to tutaj przybył, by ich uratować. Później jakoś się stąd wydostanie razem z nimi.
Ruszył ku ogromnej, czarnej bramie majaczącej na tle czarnego nieba. Był dzień, a jednak tutaj wydawało się, że trwa wieczna noc. Jego kroki były tłumione przez dźwięk sztormu i fal. Musiał ostrożnie stąpać, by nie stanąć na wystające, małe stalaktyty, które z łatwością przebiłyby mu stopę. Podłoże było śliskie i bardzo trudne do przebycia, ale w końcu doszedł po wielu utrudnieniach do wielkiej bramy.
Zastanawiał się, co ma teraz zrobić. Jak dostać się do Nurmengardu, skoro przy bramie nie było żadnego strażnika? Zirytował się. To on, Draco Malfoy przychodzi tutaj, robiąc im przysługę i nikt jeszcze na niego nie czeka? No nie, nie przywykł do takiego traktowania. Co jak co miał na nazwisko Malfoy i nikt nie powinien go w taki sposób ignorować. Ludzie w ogóle nie powinni go ignorować. Chcieli, by stał sobie tutaj i czekał na któregoś z nich? O nie, na pewno nie. To było poniżej jego godności.
Wyjął różdżkę i wycelował nią w bramę, odsuwając się na bezpieczną odległość.
- Bombarda Maxima! – krzyknął i z jego różdżki wystrzelił żółty promień światła. Gdy tylko zderzył się z bramą, ta wyleciała w powietrze wyrwana z zawiasów. Uśmiechnął się złośliwie i ruszył na teren Nurmengardu. Gdy tylko to zrobił rozległ się głośny alarm i ze wszystkich stron wystrzeliły czerwone światła zaklęcia oszołamiającego. Nachylił się w ułamku sekundy i zaklęcia zderzyły się ze sobą rozsypując na wszystkie strony iskry. Teraz to naprawdę się zdenerwował.
            Usłyszał tupot licznych kroków i tuż przed nim zmaterializowali się Śmierciożercy. Większości z nich w ogóle nie kojarzył, co go niepokoiło. Ilu czarodziejów wciąż pragnie mrocznych czasów na tym świecie? To jacyś chorzy fanatycy, których on zamierzał wszystkich wybić.
- Proszę, proszę. Kto to do nas zawitał? – usłyszał zimny głos Amycusa Carrowa. – Draco Malfoy we własnej osobie. Przybyłeś wcześniej niż się tego spodziewaliśmy.
Draco wyprostował się i z satysfakcją stwierdził, że jest wyższy od Amycusa.
- Jestem gotowy zostać śmierciożercą i przyłączyć się do was. – te słowa ledwo przeszły mu przez gardło, ale potrafił bardzo dobrze kłamać od dziecka, więc nie zdradził po sobie tej niepewności.
- Znakomicie – Amycus uśmiechnął się paskudnie. – Zatem chodźmy.

            Draco starał się zapamiętywać drogę, którą szli, ale szybko się zgubił. Znajdowali się w podziemiach Nurmengardu. Szli przez wąskie tunele i korytarze. Amycus bez wahania obierał jeden za drugim. Draco słyszał szum morza, zdawało się, jakby woda napierała na te kamienne korytarze ze wszystkich stron, ale na pewno to wszystko było chronione potężnymi zaklęciami. Czuł zapach morza, ale niekiedy dało się odczuć także odór, który doskonale rozpoznawał. Zapach krwi był wyczuwalny w każdym korytarzu. Rozbolała go od niego głowa. Zapach ten przesycał każdy kąt. Czasami był słabszy, a czasami silniejszy. Czuł się niespokojny, kiedy od czasu do czasu słyszał czyjś zduszony krzyk. Ilu więźniów już tutaj było? Ilu zostało zabitych? Miał nadzieję, że nie było żadnych ofiar.
- Gdzie idziemy? – spytał Draco, a Amycus po chwili milczenia odpowiedział.
- Do mojego prywatnego gabinetu. Musimy cię zapoznać z naszym codziennym życiem i obowiązkami. Musimy się postarać, by dopiąć swego. Ale idzie nam dobrze… nawet bardzo dobrze. Wkrótce dopniemy swego i stworzymy nowy, lepszy świat.
Draco poczuł jak ciarki przeszły mu po plecach. Rzadko kiedy się bał, ale teraz niepokój wypełnił go całego. Wiedział, że ma do czynienia z fanatykami, chorymi ludźmi, którzy zrobią wszystko by dojść do władzy. Oni nie są jak Voldemort. Voldemort był inteligentny i sprytny, wiedział, do czego dąży i jakie będą tego skutki. Ale czy ci czarodzieje zastanawiali się nad tym, co robią?
Nagle Amycus zatrzymał się i otworzył drzwi znajdujące się przed nimi. Weszli do środka i znaleźli się w dość sporym pomieszczeniu. Był tutaj regał z księgami, biurko zawalone jakimiś papierami, pióra i kałamarze. W gabinecie panował półmrok. Jedynie światło pochodziło ze świec umieszczonych w świecznikach na ścianach. Amycus zasiadł przy biurku na wielkim, wygodnym krześle. Nie wyglądał jak przywódca, więc musiał to podkreślać najlepiej jak się dało, siadając w wielkim fotelu na podwyższeniu. Wskazał mu gestem, by usiadł na małym, drewnianym krześle naprzeciwko niego.
- Prawdę mówiąc zdziwiłem się, kiedy cię zobaczyłem. Nie sądziłem, że przyjdziesz, by do nas dołączyć. – popatrzył na niego z uśmiechem. – Jestem mile zaskoczony.
- Moim obowiązkiem byłego Śmierciożercy było dołączenie do was. W końcu jesteśmy wszyscy jak bracia, powinniśmy wzajemnie popierać swoje idee – odpowiedział Draco, by zrobić dobre wrażenie na Carrowie. Musiał budzić zaufanie, by dowiedzieć się od nich jak najwięcej. Najwidoczniej Carrow był tak głupi jak przypuszczał. Od razu na jego twarzy pojawił się wyraz zadowolenia.
- Bardzo dobrze. Myślałem już, że ta szlama Hermiona Granger wyprała ci mózg i jesteś na tyle głupi, by nam się sprzeciwiać.
- Nikt nie zmieni tego, kim naprawdę jestem – Draco uśmiechnął się złośliwie, co usatysfakcjonowało Amycusa.
- Można ci ufać, Malfoy. Znów jesteśmy braćmi, prawda?
- Zawsze nimi byliśmy, Amycusie – odpowiedział Draco, czując w środku chęć dokonania mordu na człowieku siedzącym naprzeciwko niego. „Jesteś tutaj gościem, odejdziesz z tego miejsca, najszybciej jak się da. Wrócisz do swojej rodziny z przyjaciółmi, jednocześnie wybijając wszystkich śmierciożerców.”
            Amycus wyprostował się i oznajmił z zadowoleniem.
- W takim razie musisz poznać obowiązki nowego Śmierciożercy. Pierwszą zasadą jest utrzymanie nas w tajemnicy. Nie ujawniamy się, nie wysyłamy nikogo na misje. Mamy dostatecznie dużo ofiar, by przeprowadzać eksperymenty i mamy oczywiście jedną, najgłówniejszą ofiarę, samego Harry’ego Pottera i jakąś jego elfkę. Czuję, że ona też będzie nam potrzebna, skoro jest bardzo mu bliska. Ale to już ostatnia scena w ostatecznym akcie.  Musimy być cierpliwi.
Draco słuchał uważnie, jednocześnie patrząc na tytuły ksiąg stojących w regałach. Wszystkie były o czarnej magii. Cóż, łatwe do przewidzenia. Niektóre jednak tytuły budziły w nim pewien lęk, nie miał pojęcia o czym mogą być te książki i zdawał sobie sprawę, że Hermiona na pewno by wiedziała. Miał nadzieję, że nie obrazi się na niego za zostawienie jej w Malfoy Manor z Teodorem Nottem. Nott był jego przyjacielem i liczył na niego. Był równie inteligentny i silny w magii co Granger i na pewno uda mu się jej przypilnować, by bezmyślnie nie ruszyła do Nurmengardu, by ich uratować. W końcu była Gryfonką, a każdy Gryfon był pod tym względem trochę głupi. Ledwo co nie prychnął. Nie… oni poważnie byli głupi i nie tylko trochę.
Amycus wstał i Draco automatycznie uczynił to samo.
- Musimy ci coś pokazać, coś bardzo ważnego, dlatego potrzebna jest nam twoja przysięga, że nie zdradzisz jej nikomu innemu. To nasza najważniejsza tajemnica i musimy jej strzec, by nie wydostała się na światło dzienne. – powiedział Amycus ukazując swoje czarne zęby i patrząc na niego jak na ofiarę.
- Niby jak mam przysiąc? – spytał lekko zirytowany Draco.
- Przysięga Wieczysta wystarczy – w oczach Śmierciożercy błysnęły nieprzyjemne błyski, ale Draco tylko zgromił go chłodnym spojrzeniem.
- Skoro mi nie ufacie, to nie mam zamiaru dołączać się do was. – odpowiedział twardo, a uśmiech Amycusa zgasł.
- Słucham?
- Dobrze słyszałeś. Jesteśmy jak bracia, a ty mi nie ufasz. Myślisz, że was zdradzę i powiem wszystko Ministerstwie? Za kogo ty mnie masz? – Draco udawał rozwścieczonego i oburzonego jego zachowaniem. Ale musiał grać, by nie składać Przysięgi Wieczystej. W końcu od tego zależało jego życie.
- Malfoy, ufamy ci wszyscy, twoja rodzina już dawno udowodniła to, że jest godna zaufania… - zaczął bełkotać zmieszany Carrow.
- Więc w czym leży problem? – spytał chłodno Draco.
- W niczym. – Amycus uśmiechnął się niepewnie. – Drogi bracie, w niczym nie ma problemu. Chodź za mną, zaczniesz od razu swoje obowiązki.
            Draco wyszedł na ciemne korytarze razem z Amycusem i wchodzili schodami na coraz wyższe piętra. Amycus ciągle komentował poszczególne piętra, więc Draco już wiedział, że w podziemiach są lochy i cele więźniów, na szczęście prawie wszystkie puste. Na pierwszym piętrze Śmierciożercy zrobili sobie stołówkę i mieli swoje magazyny, na drugim były sale do ćwiczeń pojedynków i kształtowania swoich umiejętności, na trzecim znajdowały się sypialnie śmierciożerców. Draco wiedział już, że został tutaj uwięziony. Nie mógł się stąd wydostać. Nie było już odwrotu. Myślał, że Śmierciożercy będą spać w jednym, wielkim wspólnym dormitorium, ale choć trochę go pocieszył widok osobnego dormitorium, choć strasznie małego. Było tutaj tylko łóżko, szafa, lustro i okno, przez które i tak widział tylko wzburzone morze.
            Kiedy szli dalej przez krętaninę korytarzy Draco już całkowicie stracił poczucie czasu i orientacji. Będzie trudniej niż mu się wydawało, tego był pewien. W końcu znaleźli się przed wielkimi, mosiężnymi drzwiami. Dochodziły zza nich jakieś zduszone jęki i krzyki, które mroziły krew w żyłach. Amycus bez wahania otworzył je na oścież i znaleźli się w jakiejś okrągłej, dość obszernej komnacie, gdzie po raz pierwszy zobaczył paru innych śmierciożerców. Była tutaj też Astoria, która…
Nie mógł w to uwierzyć…
            Astoria, jego była żona, wyznaczona jako kobieta, z którą miał spędzić resztę życia przez przodków, siedziała na kolanach jakiegoś hiszpańskiego czarodzieja, również Śmierciożercy. Wpatrywali się sobie głęboko w oczy i całowali powoli.
No nie…
Naprawdę nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.
Jednocześnie czuł się też lekko oburzony. Co za wredna, fałszywa kobieta.
            W komnacie unosiła się biało granatowa mgła i sprawiała, że kontury wszystkich rzeczy i śmierciożerców wydawały się mocno niewyraźne. Mgła pochodziła z wielkiej, kamiennej misy postawionej na czarnym, rzeźbionym postumencie. Widniały na nim wyraźne zarysowania ludzkich twarzy, których twarze wyrażały grymas bólu lub przerażenia oraz strachu. W samej misie natomiast był jakiś szaro-srebrny płyn z lekkimi złotymi przebłyskami. Draco poczuł się dziwnie zahipnotyzowany. W tym pomieszczeniu dokładnie dało się wyczuć magię i był prawie pewny, że pochodzi ona od tego płynu. W jego uszach rozbrzmiewały dziwne odgłosy. Szepty i niekiedy krzyki, które były jakby stłumione.
- Tutaj – usłyszał głos Amycusa. – Każdy z nas oddaje trochę siebie, swoje najlepsze umiejętności, by zbierać je w jedność i stworzyć coś niezwyciężonego, naszego mentora, który potrzebuje tylko ciała. Ale operacja powoli zostaje przeprowadzona.
Draco zmarszczył brwi i spojrzał na Carrowa.
- Kto poświęca swoje ciało i umysł do tego?
Amycus uśmiechnął się złowieszczo.
- Nikt inny jak sam Harry Potter.
Draco poczuł jak przechodzi go okropny dreszcz. A więc Potter naprawdę był w niebezpieczeństwie. Chcieli z niego zrobić istotę gotową rządzić nimi, która jednak nie będzie kontrolować swoich mocy i myśli. Będzie stworzony tylko do zabijania i zniszczenia. Sprawy miały się o wiele gorzej niż myślał. Amycus wyciągnął różdżkę i wycelował nią w Dracona, który natychmiast  zareagował w geście obronnym. Śmierciożercy spojrzeli zaciekawieni na scenę przed nimi. Amycus roześmiał się.
- Widzę, że wciąż posiadasz w sobie stałą czujność. To dobrze, bardzo nam się to przyda. A teraz, jako nowy sługa po raz pierwszy wypełnisz swój obowiązek, oddając naszemu mistrzowi trochę najlepszych mocy.
            Zanim Draco zdołał cokolwiek zrobić ktoś uderzył go w plecy zaklęciem obezwładniającym i padł na ziemię, a Carrow pochylił się nad nim z różdżką i zaczął szeptać jakieś niezrozumiałe słowa. Draco poczuł jakby ktoś wysysał z niego wszystkie moce i siły. Chciał się wyrwać, ale na nic zdawały się jego daremne próby. Nagle jak wszystko się zaczęło tak też wszystko się skończyło. Amycus trzymał w swoich dłoniach coś, co wyglądało jak kula światła, którą zatopił w tajemniczym płynie.
Popatrzył na niego i podał mu rękę, ale Draco zdenerwowany zignorował go i sam się podniósł z ziemi.
- Nie martw się, pierwszy raz zawsze jest najgorszy. Astorio? – zwrócił się do pięknej kobiety, która wpatrywała się w niego ze… nie mógł uwierzyć… ze współczuciem. Chyba ją rozniesie na kawałki jeśli zostaną sami. To ona go w to wszystko wciągnęła i na dodatek znalazła sobie nowego faceta. Czuł się podwójnie oszukany, chociaż wiedział, że jeśli chodzi o drugą sytuację, to nie powinien.
- O co chodzi, Amycusie? – spytała kobieta i wyprostowała się, podchodząc do nich.
- Zaprowadź Dracona do jego dormitorium i zaopiekuj się nim, by odzyskał siły. Za parę dni będziemy musieli powtórzyć rytuał.
- Tak jest – odpowiedziała i niepewnie spojrzała na Dracona. Przełknęła ślinę ze strachu jak zobaczyła jego morderczą minę, ale nic nie powiedziała tylko ruszyła w stronę drzwi, a on był zmuszony pójść za nią. Zanim jednak wyszedł zdołał usłyszeć jak siostra Carrowa, Alecto, mówi przyciszonym głosem.
- Bracie, teraz musimy dodać trochę cierpienia z ofiary krwi.
- Przyprowadź tutaj elfkę. – odpowiedział Carrow, a po jego słowach drzwi automatycznie się zamknęły.
            Draco wiedział, że mieli na myśli Melodię. Nie mógł na to pozwolić, by kobieta cierpiała męczarnie.
Ofiara krwi.
A więc ten zapach krwi roznoszący się po korytarzach…
Jak dużo krwi musiało się przelać podczas jego nieobecności?
Miał nadzieję, że nikt nie umarł.


            Hermiona weszła do sypialni, którą pokazał jej Draco. A więc teraz miała tutaj spać, tak? Nie ma mowy. Nie będzie spędzała czasu w znienawidzonym domu z tak oziębłą osobą jaką był Teodor. Co z tego, że nawet się do niej nie odzywał?
Przeszkadzał jej. Wiedziała to.
            Rozejrzała się po swoim pokoju i poczuła dziwne ciepło na sercu. Draco jednak choć trochę zadbał o to, by się dobrze tutaj czuła. Jej pokój był urządzony pod kolor jej barw i łudząco przypominał jej dormitorium w Hogwarcie. Było tutaj też przejście do innego pomieszczenia. Ruszyła w tamtą stronę i aż oniemiała z wrażenia. Rozciągała się przed nią biblioteka. Nie była zbytnio duża, ale jakimś cudem znalazła na regałach książki i księgi, których jeszcze nie przeczytała. Z pewnym trudem wyszła z biblioteki i wróciła do sypialni. Najwidoczniej drugie drzwi prowadziły do łazienki. Weszła do niej i aż zaparło jej dech w piersiach.
Łazienka była zrobiona z masy perłowej, a wanna i inne sprzęty były zrobione ze złota. Kurki od wanny i zlewu były zrobione z rubinu, co pewnie oznaczało ciepłą wodę, a szafir oznaczał zimną. Była naprawdę zachwycona, chociaż i dziwnie się czuła w tak wielkim przepychu. Na fotelu przed kominkiem zauważyła aksamitną piżamę.
Weszła z powrotem do sypialni zauważyła na małym stoliku słodkie babeczki i kawę. Była absolutnie pewna, że wcześniej tego tutaj nie było. Coś jej tutaj nie pasowało. To nie mogła być robota ani Dracona ani tym bardziej Notta.
Zmarszczyła brwi i już się domyśliła.
W Malfoy Manor musiał pracować przynajmniej jeden skrzat.
Och, musiała koniecznie porozmawiać z Draconem, bo była pewna, że nie płacił skrzatowi ani knuta. No tak, skrzat haruje za darmo, a Malfoyowie robią sobie łazienki z klejnotów i czystego złota. Co za egoizm. Myślą tylko o sobie i swojej wygodzie. Jeśli w tym domu pracował skrzat, to musiała go znaleźć i z nim porozmawiać. Może okaże się równie przyjazny co Zgredek?
Spojrzała pogardliwie na babeczki i uznała, że nie ma ochoty jeść czegoś, co powstało z pracy, za którą nikt nie zapłacił, z pracy niewolniczej. Kiedy tylko padła na łóżko ktoś zapukał do drzwi. Wzdrygnęła się, ale od razu domyśliła się, kto może stać za drzwiami. Prychnęła.
- Postój sobie trochę za nimi, Nott – mruknęła pod nosem i zsunęła się z łóżka, by pójść do biblioteki wybrać sobie jakąś ciekawą książkę, która jeszcze nigdy nie trafiła w jej ręce.
Usłyszała ponowne pukanie do drzwi i uśmiechnęła się do siebie wrednie. Wybierała dalej książki, które miała zamiar przeczytać dzisiaj w swoim domu, kiedy nagle usłyszała jak ktoś z hukiem otwiera drzwi.
- Granger! Do cholery jasnej nigdy więcej nie próbuj mnie ignorować! – krzyknął Teodor stając w drzwiach od biblioteki. Hermiona tak się zdumiała, że nawet nie myśląc wypaliła.
- Kto powiedział, że ja cię ignoruję? – spytała.
- Jestem tego pewien. – mruknął.
Hermiona nagle przypomniała sobie jak chłopak ją zignorował jakiś czas temu.
- Mam takie same prawo do ignorowania jak ty – oznajmiła patrząc na niego gniewnie.
- Robiłem coś ważnego, a ty mi w tym przeszkadzałaś, a buzia ci się nie mogła przymknąć – skomentował. – Zresztą jak zawsze. – dodał po chwili namysłu.
- Wynoś się stąd lepiej, bo ci nie daruję… - wyszeptała groźnie Hermiona.
- Spokojnie, Granger, i tak wiem, że mi nic nie zrobisz – odpowiedział lekceważąco Nott. Hermiona założyła ręce na piersiach i spojrzała na niego pewna siebie.
- Skąd ta pewność?
- Jestem od ciebie lepszy – mrugnął do niej i uśmiechnął się kpiąco. Hermiona poczuła jak coś się w niej gotuje.
- WYNOCHA, NOTT! – wydarła się i podeszła do niego, by wypchnąć go za drzwi, ale ledwo co udało jej się go przesunąć. Nott wyciągnął różdżkę, a Hermiona natychmiast od niego odskoczyła i wyciągnęła swoją. A przynajmniej taki miała zamiar, ponieważ jej różdżka leżała swobodnie na stoliku obok kanapy w bibliotece. Zaklęła paskudnie pod nosem, a Nott uśmiechnął się wrednie.
- Jeden zero dla mnie.
Zazgrzytała zębami i zacisnęła ręce w pięści. Och, jak ona go nienawidziła, miała ochotę mu po prostu zrobić krzywdę! Nienawidziła go najbardziej za to, że był na równi z nią jeśli chodzi o umiejętności. Oczywiście bardzo by to w nim ceniła i pewnie gdyby choć trochę się lubili, to bardzo dobrze by się pod tym  względem dogadywali, bo na pewno mieli mnóstwo wspólnych tematów. Jednak fakt, że są równie umiejętni denerwował ich oboje i jeszcze bardziej podjudzał ich do walki. Każde z nich chciało pokazać, kto jest lepszy.
Pff… to oczywiste, że ona była lepsza. Nott był głupi i tyle!
Mimo wszystko w głębi duszy musiała przyznać, że chłopak był bardzo inteligentny i to było bardzo uszczypliwe.
            Wyszła z biblioteki, a Nott podążył za nią jak cień. Jej o wiele wyższy i chudszy cień. Usiadła przy stoliku, gdzie wciąż leżały cudownie wyglądające babeczki. Machnęła różdżką, którą wcześniej wzięła ze stolika i zapaliła ogień w kominku, ponieważ w pomieszczeniu było strasznie zimno. Spojrzała na Notta z wyższością i spytała.
- Po co w ogóle tutaj przyszedłeś?
- Na pewno nie przyszedłem cię przeprosić, bo to ty byłaś irytująca. – odpowiedział natychmiast. Prychnęła i utkwiła wzrok w ogniu trzaskającym wesoło w kominku. Miała nadzieję, że mężczyzna wyjdzie, gdy tylko zda sobie sprawę z tego, że go ignoruje.
- Mam do zaproponowania ci pewną ofertę…- zaczął Teodor.
- Nie jestem zainteresowana twoją propozycją – odpowiedziała natychmiast Hermiona nawet na niego nie patrząc. Prawie nie zaśmiała się złośliwie, ponieważ wiedziała, że Nott wyłazi ze skóry ze złości.
- Okej, jak chcesz, myślałem, że może chciałabyś ważyć eliksir razem ze mną i dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat. – oznajmił i wzruszył lekceważąco ramionami. – Ale skoro nie jesteś zainteresowana…
            Ruszył w stronę drzwi i Hermiona już wiedziała, że zrobił jej to specjalnie. Poczuła jak wszystkie jej mięśnie się napinają.
Tylko spokojnie.
Wdech i wydech, Hermiono.
Nie daj się wyprowadzić z równowagi.
- Naprawdę jesteś beznadziejna, Granger. Jeśli chcesz to przyjdź do mnie, to łaskawie pozwolę ci ze mną współpracować – usłyszała głos Teodora Notta, który stał w drzwiach, gotowy do wyjścia. Już miał je zamknąć, kiedy Hermiona zawołała za nim. Jego słowa sprawiły, że już naprawdę straciła panowanie nad sobą. Nikt, ale to nikt nie miał prawa nazywać ją beznadziejną.
- Zaczekaj!
Teodor Nott cofnął się i spojrzał na nią.
- Czego.
Hermiona pochwyciła babeczkę z różowo niebieskim lukrem w dłoń.
- Nie masz może ochoty na babeczkę? – spytała przymilnie.
- Nie jestem zainteresowany twoją propozycją, Granger – powtórzył jej słowa i już miał zamknąć drzwi, kiedy babeczka z różowo niebieskim lukrem wylądowała na jego ramieniu brudząc całą szatę.
Hermiona zarechotała z uciechy.
- No nie, nawet nie wiesz jak ty teraz jesteś beznadziejny, Nott! – powiedziała, nie mogąc przestać się śmiać. Spojrzała na minę Notta, któremu wcale nie było do śmiechu. Wiedziała, że wystarczy jej jedno słowo, a chłopak wpadnie w furię, więc nie mogła się oprzeć i wypowiedziała tylko jedno słowo.
- Smacznego.
            Jak się spodziewała Nott ruszył w jej stronę, więc natychmiast się zerwała i zamknęła się w łazience za pomogą zaklęcia.
- Pożałujesz tego, Granger!
- Ale tym samym jest jeden jeden, Nott! – odkrzyknęła mu przez drzwi.
- Spróbuj tylko postawić nogę za próg swojego pokoju, a dostaniesz całym tortem. – usłyszała jak jej grozi i zdusiła w sobie śmiech.

- To słodko z twojej strony, jesteś naprawdę za miły – odpowiedziała i usłyszała jak Nott klnie paskudnie. Nie odpowiedział jednak nic tylko wyszedł z jej pokoju. Nie miała jednak ochoty na razie sprawdzać, czy na pewno. Podeszła do lusterka i zobaczyła zadowoloną z siebie Gryfonkę. Niestety uśmiech szybko zszedł z jej twarzy. Zacisnęła palce na końcach umywalki. Naprawdę bała się o swoich przyjaciół.

~~~~~~~~~~~~~~
Jestem. W końcu c; 
Byłam nad morzem i muszę przyznać, że pogoda tam była cudowna! Chciałabym znowu tam wrócić, ale czas iść jutro do szkoły. Znowu... ;c 
Ech, u mnie wszystko dobrze, chociaż ze zdrowiem ciągle tak sobie.
A jak u Was, kochani? ;)
Ściskam
Sheireen ♥